Minus 30 stopni! Brzmi strasznie, ale kiedyś zimą bywały większe mrozy i ludzie nie biadali jak dzisiaj. Polski rekord padł zimą 1940 roku. 11 stycznia tegoż roku w Siedlcach zanotowano minus 41 stopni. A przecież infrastruktura grzewcza w 1940 r. w Polsce nie istniała. Ludzie palili głównie drewnem i węglem, o nowoczesnych instalacjach gazowych czy olejowych nikt wtedy jeszcze nie słyszał. Elektrociepłownie działały tylko w centrach największych miast. W Siedlcach w 1940 r. elektrociepłowni jeszcze nie było. I do tego niemiecka okupacja. Dlatego nie przesadzajmy.
W ogóle skala uciążliwości i rzeczywistego zagrożenia mrozem musi być kształtowana nie tylko pomiarami temperatury, ale też stopniem przyzwyczajenia do mrozu. Ludy północy – Inuici, Aleuci czy Czukcze – zimą muszą znosić nawet 60-stopniowe mrozy. Więc minus 20 to dla nich ciepło. To samo mówi Marek Kamiński o wyprawie na Biegun Południowy: „Kiedy było minus 60, istotnie było zimno. Kiedy potem temperatura wzrosła do minus 20, wydawało mi się, że to upał”.
Dobre strony zimna
Jest ich kilka. Pierwsza taka, że zimno w naturalny sposób uaktywnia. Gdy zimno i mróz na dworze – a i w domu też mogłoby być cieplej – dobrze jest coś robić, ponieważ aktywność rozgrzewa. Między innymi z tego powodu – podobno – narody północy są bardziej rozwinięte i bogatsze od południa. Nawet istnieje taka teoria w ekonomii.
Druga dobra strona zimna to fakt, że silne mrozy zabijają wiele drobnoustrojów i patogenów zawsze zagrażających ludziom.