Gdybyśmy wykorzystali choć jedną tysięczną docierającej na powierzchnię Ziemi energii słonecznej, i tak mielibyśmy sześciokrotnie więcej energii, niż dzisiaj jesteśmy w stanie zużyć. Jest wielce prawdopodobne, że w ciągu najbliższych 20 lat – o ile nie przeciwstawią się temu różne lobbies producentów węgla, gazu i ropy naftowej oraz koncernów energetycznych – ponad 50 proc. energii elektrycznej i cieplnej będzie pochodzić z energii słonecznej, przynależnej do Odnawialnych Źródeł Energii (OZE).
Drugie tyle można uzyskać dzięki postępującej rewolucji cyfrowej i gwałtownemu wzrostowi znaczenia inteligentnych systemów elektroenergetycznych (ang. smart grids). Koszt dostarczenia zielonej energii stał się już teraz niższy niż tradycyjnej.
W skali świata trwa wyścig, kto skuteczniej dotrze do naszej wyobraźni, dotychczas zwykłych konsumentów energii elektrycznej i cieplnej, byśmy stali się pełnoprawnymi uczestnikami rynku, wykorzystującymi domowe mikroźródła, takie jak mikrowiatraki, panele fotowoltaiczne czy przydomowe biogazownie. Odpowiednia aplikacja w smartfonie obliczy, ile uzyskaliśmy energii z tych źródeł i jak ją zagospodarować: ile zużyć na własne potrzeby, ile zmagazynować, np. w akumulatorach samochodów elektrycznych, a ile sprzedać.
Na to wszystko nakłada się możliwość budowy domów zeroenergetycznych, czyli takich, w których energia jest właśnie wytwarzana lokalnie (energia słoneczna, wiatr), przy jednoczesnym zmniejszeniu całkowitego jej zużycia dzięki energooszczędnym systemom ogrzewania, wentylacji, klimatyzacji i technologii oświetleniowych. Celem jest tzw. dom off-grid, czyli bez podłączenia do zewnętrznej sieci elektrycznej i cieplnej.
Przykładem jest dwupiętrowy budynek mieszkalny w szwajcarskim Brütten pod Zurychem, o powierzchni ponad 1,3 tys.