MATEUSZ WITCZAK: – Spotykamy się na konferencji „Nowe zagrożenia używania substancji psychoaktywnych”, na której prezentujesz wyniki pierwszego w Polsce badania na temat chemseksu. Czyli właściwie czego?
MICHAŁ PAWLĘGA: – Literatura mówi o nowym fenomenie: używaniu substancji psychoaktywnych przed lub w trakcie podejmowania kontaktów seksualnych. W naszym badaniu zajęliśmy się populacją, w której – widać to w europejskich raportach – do chemseksu najczęściej dochodzi, czyli MSM (ang. Men who have sex with men – red.).
Co w nim nowego? Już inkowie zażywali gałkę muszkatołową jako środka na potencję.
Różnica między kontaktem seksualnym pod wpływem substancji psychoaktywnej a chemseksem jest taka, że w tym drugim wypadku występują konkretne substancje, dzięki którym rośnie pożądanie seksualne, przyjemność jest większa, a kontakty seksualne trwają dłużej. Ich działanie jest bardzo mocne, a osoby, które uprawiają chemseks, przekraczają własne granice.
Czyli seks po marihuanie to nie chemseks?
W naszym przekonaniu: nie. Oczywiście można mieć kontakt seksualny pod wpływem konopi indyjskich, ale marihuana nie powoduje znacznego podniesienia napięcia seksualnego, nie wydłuża czasu trwania kontaktu seksualnego i nie sprawia, że przekraczamy własne granice. W dodatku nie działa tak, że natychmiast chce się przyjąć kolejną dawkę, tymczasem w przypadku substancji, które są do chemseksu używane, pragnienie kolejnej dawki pojawia się szybko i jest bardzo mocne.
Królują metaamfetamina i mefedron, nieco rzadziej korzysta się z kokainy i amfetaminy. Stymulantów. Zaskakuje w tym gronie depresant, GHB/GBL.
Jest też ketamina, także depresant. Przy chemseksie często mamy do czynienia z przyjmowaniem nie jednej, ale łączeniem dwóch lub więcej substancji, które mają określone działania. GHB/GBL początkowo wywołuje pobudzenie, ale chwilę później staje się downerem, obniża nastrój, spowalnia ruchy. Często jest więc wykorzystywane razem z substancjami speedującymi. Ktoś przyjmuje GHB/GBL, doświadcza stanu depresyjnego, po czym przyjmuje inną substancję, która go z kolei stymuluje, i dalej jest nakręcony.
Czasem aż do zamroczenia lub utraty przytomności, bo tym grozi przedawkowanie.
Podobnie jak w przypadku alkoholu i innych depresantów, chociażby heroiny, która akurat przy chemseksie nie jest używana. Mówimy o substancjach, które szybko mogą wywołać poważne szkody dla zdrowia. Z relacji klientów, którzy używają chemseksu problemowo, wiem, że co pewien czas zdarzają przedawkowania i utraty przytomności, które kończą się śmiercią. Tylko w tym roku słyszałem już o kilku takich przypadkach.
Czytaj także: Nierówna walka z zabójczymi dopalaczami
A można używać chemseksu nieproblemowo?
Niektóre filmy czy artykuły mogą budować przeświadczenie, że każdy chemseks jest problemowy, ale wcale nie musi tak być. Nie każda osoba, która używa substancji psychoaktywnej, będzie jej używała w sposób problemowy, przecież bardzo wielu z nas używa alkoholu, ale niewielu robi to problemowo.
Gdzie jest granica?
Kluczowy jest moment, w którym jednostka zaczyna doświadczać nieprzyjemnych konsekwencji używania. Nikt, kto zaczyna używać jakąkolwiek substancję czy podejmować jakąkolwiek czynność, która może prowadzić do uzależnienia – kontakty seksualne, hazard, granie w gry wideo – nie planuje przecież uzależnienia. Na początku robimy to, bo uzyskujemy określone korzyści. Piję alkohol w piątki po pracy i otrzymuję taką korzyść, że jestem zrelaksowany i przyjemnie wchodzę w weekend. Wieczorem gram na konsoli, bo to pozwala mi odreagować emocje. Gram w pokera, bo przeżywam dzięki temu napięcie związane z tym, czy wygram, czy przegram. U większości ludzi to się zatrzymuje na tym etapie. Inni zaczynają się w pewnym momencie orientować, że tego używania jest zbyt dużo i zaczyna ono wpływać na ich życie.
Czytaj także: Czy mózg może się uzależnić od wszystkiego?
Co może być dzwonkiem alarmowym?
Posłużę się przykładami klientów, z którymi pracuję. Jeden stwierdził, że chemseks zajmuje mu więcej czasu, niż zajmował kiedyś, i zaczyna zaniedbywać kontakty ze znajomymi i przyjaciółmi. Inny stracił przytomność w związku z przedawkowaniem, co zakończyło się wizytą na intensywnej terapii. Ktoś zakaził się infekcją przenoszoną drogą płciową, a ktoś inny na skutek tego, że używał, nie chodził do pracy i ją stracił. Albo był w relacji i osoba, z którą był, nie wytrzymała jego używania. Ludzie w różnych momentach zauważają, że mają problem. Niektórzy na wczesnym etapie, inni dopiero wtedy, gdy sytuacja rzeczywiście jest bardzo poważna.
Używają, bo chemseks zwiększa przyjemność i pewność siebie. Z drugiej strony wasze badania pokazują, że do najczęstszych przyczyn podejmowania chemseksu należą poczucie winy w związku z podejmowaniem kontaktów z mężczyznami, niska samoocena, poczucie nieatrakcyjności i nacisk otoczenia.
Wiele z tych mechanizmów może wystąpić również przy używaniu innych substancji. To, co jest szczególnie niepokojące w kontekście chemseksu, to nagromadzenie tych potencjalnych ryzyk. Szkody, które mogą z niego wynikać, występują znacznie częściej i jest ich więcej niż w przypadku problemowego używania innych substancji i czynności. Chemseks niesie poważne zagrożenia dla zdrowia fizycznego: śmierć, przedawkowanie, wystąpienie zaburzeń psychicznych, no i ryzyko zakażeniem różnymi infekcjami: wirusem zapalenia wątroby typu B i C, kiłą, rzeżączką, chlamydią czy wreszcie HIV.
To trochę błędne koło, bo stres związany z zakażeniem też jest przyczyną występowania chemseksu.
Wyjaśnię na przykładzie prostego schematu: ktoś podejmuje niezabezpieczony kontakt seksualny, zdaje sobie później sprawę z tego, że mógł w związku z tym ulec zakażeniu. U wielu ludzi rośnie napięcie, bo zrobili coś, co może przynieść konkretne szkody dla ich zdrowia. Jedną z funkcji chemseksu jest niewątpliwie zmniejszanie napięcia. Co więc taka osoba może zrobić? Użyć narkotyków, mieć kontakt seksualny. Napięcie ulegnie zmniejszeniu... oczywiście na chwilę, bo później będzie jeszcze większe.
Czytaj także: Nie chcę, ale muszę. Czy to uzależnienie?
Najczęstszy użytkownik chemseksu to trzydziestokilkulatek z wielkiego miasta. Ma wyższe wykształcenie, dobre lub bardzo dobre zarobki. Dlaczego właśnie on?
Do chemseksu są potrzebne substancje psychoaktywne, które nie są tanie, a w przypadku większości z nich szybko rośnie tolerancja. Osobną kwestią jest dostępność: niewątpliwie łatwiej je nabyć w wielkim mieście niż na obszarze wiejskim, wynika to z prostych mechanizmów rynkowych. Wreszcie: jeśli rozmawiamy o populacji MSM, to – co potwierdzają inne badania – zauważalne jest zjawisko migracji tych osób do dużych miast. W dużym mieście łatwiej o anonimowość, z reguły większa jest też akceptacja dla nienormatywnych stylów życia. Łatwiej tam też, a to jedno z podstawowych narzędzi emancypacji, o dobre zarobki.
O pieniądze, przynajmniej według wiceministra Kalety, łatwiej w dużym mieście również dla organizacji, które „wspierają ideologię LGBT”, „edukują, jak zażywać narkotyki”, i „promują dewiacje” z ich użyciem. Organizacje, w jakich działasz, podpisały się pod oświadczeniem, które ma dyskredytować jego raport.
Jeżeli autor tego raportu... wróć, wycofuję te słowa, autor kompilacji informacji, którą sam określił jako „raport”, nie zgadza się ze skutecznością programów redukcji szkód, zaprzecza temu, czego dowiodła nauka. Nikt nie ma pomysłu, by wprowadzać takie zagadnienia do szkół, nikt nie kieruje ich do przeciętnego Kowalskiego. Założenie, które przyjął Kaleta, brzmi: informując o tym, jak zażywać narkotyki w sposób bezpieczny, promujemy je, czyli więcej ludzi będzie nimi zainteresowanych. Jest to założenie nielogiczne, kompletnie niezgodne z aktualną wiedzą.
Powiem ostrzej: takimi działaniami zwiększa on stygmatyzację i lęk przed korzystaniem z istniejących mechanizmów pomocy. Takie akcje prowadzą do zwiększenia zagrożenia zakażeniami HIV i uzależnieniami, są one przeciwskuteczne, narażają państwo na dodatkowe koszty, są po prostu głupie. W nauce nie zajmujemy się żadnymi „ideologiami” czy „promowaniem” czegokolwiek. Próbujemy wyjaśnić, dlaczego do chemseksu dochodzi, chcemy wskazać, co mogą zrobić odpowiednie agendy rządowe i organizacje pozarządowe, by odpowiedzieć na zjawisko. Trzeba działać, bo szkody będą odczuwalne i na poziomie jednostek, i na poziomie całego społeczeństwa. Mam tu na myśli rozprzestrzenianie się chorób i nakłady, które są ponoszone na leczenie, czy koszty związane z tym, że ludzie nie są aktywni zawodowo.
Czytaj także: Światowy Dzień Walki z AIDS, czyli dzień walki z uprzedzeniami
Co więc robić?
Do różnych miejsc zgłaszają się w tej chwili ludzie, którzy problemowo korzystają z chemseksu. Pracownicy tych miejsc zaczynają poszukiwać informacji: uczestniczyć w konferencjach, zapoznawać się z publikacjami naukowymi, przychodzić na szkolenia. Zastanawiamy się jako sektor ochrony zdrowia, jak takie zagadnienia wprowadzić w ośrodkach leczenia uzależnień, punktach konsultacyjno-diagnostycznych, w klinikach zdrowia seksualnego, w programach redukcji szkód... Musimy zaakceptować, że jest pewna trudność społeczna, a ocena moralna nie przybliża nas do jej rozwiązania.
Ludzie przyjmują substancje psychoaktywne i czego by państwo nie zrobiło, jak nie było penalizujące – ludzie będą te substancje przyjmować. Analogicznie jest z kontaktami seksualnymi między osobami tej samej płci, choćbyśmy ich zakazali, i tak będą miały miejsce. Powinniśmy zająć się chemseksem bez emocji i ocen, przygotować się do pomocy ludziom, którzy już tej pomocy potrzebują, i tym, którzy mogą jej wkrótce potrzebować.
Czytaj także: Mieć 9 lat i HIV