To, co obecnie dzieje się pod Płockiem, jest wstępem do powstania tzw. powodzi zatorowej, która bierze się z ograniczenia przepustowości koryta rzeki. Wody Wisły przed zaporą we Włocławku zwalniają, szybko zamarzają i lód piętrzy się. Dobrym przykładem podobnej sytuacji była katastrofalna powódź zatorowa z 1982 r. w Płocku właśnie, spowodowana zatorem na Jeziorze Włocławskim. – Przepływy wcale nie były wówczas ekstremalnie wysokie – mówi prof. Artur Magnuszewski, hydrolog z Uniwersytetu Warszawskiego – ale nagromadzenie lodu i śryżu, który zatrzymał się na wejściu do zbiornika, doprowadziło do spiętrzeń wody. Niemal cały lewobrzeżny Płock poszedł wtedy pod wodę.
O ile powódź opadowa lub roztopowa może objąć ogromne obszary, o tyle powodzie zatorowe mają raczej zakres lokalny, co nie znaczy, że nie są groźne. W 1982 r. musiano z Płocka ewakuować aż 12 tys. mieszkańców. Straty były bardzo duże.
Czytaj także: Sami prosimy się o powódź?
Winna zapora we Włocławku?
Obecny zator jest monitorowany przez satelitę SAR Sentinel 1, którego radarowe obrazy pozwalają co dwa lub trzy dni śledzić dokładnie sytuację. Prawdą jest, że po to, by utworzyć w pokrywie lodowej rodzaj rynny, już w końcu stycznia rozpoczęto lodołamanie na zbiorniku we Włocławku. Na obrazie z 2 lutego widać wyraźnie, że pokrywa ta była dość mocno pocięta lodołamaczami, by zwiększyć prędkość przepływu wody. Trzeba pamiętać, że woda w pobliżu zapory ma charakter jeziorny, nie rzeczny, przepływy są więc bardzo wolne i zamarzanie następuje szybciej. Niestety,