Dobrze, że dziennik „Guardian” przypomina swojej globalnej publiczności o drodze wodnej E-40 i nowej tamie na Wiśle. Długa na ok. 2 tys. km trasa miałaby łączyć Bałtyk z Morzem Czarnym, a jej początkiem jest wyceniana na 4,5 mld zł zapora w Siarzewie pod Ciechocinkiem.
Tama z drogą wodną. Sztandarowy projekt PiS
To sztandarowy projekt PiS, zapowiadany od lat na jednym wydechu razem z przekopem Mierzei Wiślanej i Centralnym Portem Komunikacyjnym. „Guardian” zwraca uwagę, że tama jest o krok bliżej do powstania, bo Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie uchylił decyzję ministra środowiska Michała Kurtyki, który nie zgadzał się z tzw. decyzją środowiskową, dopuszczającą budowę mimo ogromnych strat przyrodniczych, tu nieuniknionych. Dodajmy, że po ostatniej rekonstrukcji ministra w rządzie już nie ma. Zastąpiła go Anna Moskwa, zwolenniczka stawiania dużych stopni wodnych.
Z przyrodniczego punktu widzenia przedsięwzięcie jest skandaliczne. Cała E-40 od strony politycznej wymaga układu z reżimem Alaksandra Łukaszenki. To także gospodarczy absurd i komunikacyjny anachronizm. Z tych powodów należy zakładać, że rząd PiS będzie starał się projekt realizować.
Promotorzy tamy w Siarzewie – wśród nich liczni politycy PiS, samorządowcy z okolic Ciechocinka i eksperci wierzący w dobroczynny skutek betonowania rzek – przekonują, że konstrukcja uchroni dolinę Wisły przed powodzią, uratuje starzejącą się i zapadającą zaporę we Włocławku, przy okazji wyprodukuje prąd, zapewni rozwój turystyki i sportów wodnych, zmagazynuje wodę na czas suszy i pozwoli uruchomić