Wielkie pragnienie
W polskich rzekach można brodzić po kolana. Wysychają błyskawicznie
Z brzegu na brzeg sporych rzek, zwłaszcza tych z południa kraju, można dziś przejść, brodząc ledwie po kolana. To budzi poważny niepokój. Ale ten rok wcale nie jest taki wyjątkowy. Susza hydrologiczna, raczej niskie stany wód i przepływy mniejsze od wieloletniej średniej, stały się w Polsce normą. Rzeki istniejące czasowo jedynie na mapach – także, i marnym pocieszeniem jest to, że podobne zjawisko występuje niemal w całej Europie: na północ od Alp i Pirenejów, na Wyspach Brytyjskich i w Skandynawii.
– Urzędowo w Polsce nie wyróżnia się rzek okresowych – objaśnia Piotr Panek z Głównego Inspektoratu Ochrony Środowiska. – Trzeba to będzie zmienić, skoro już kilka procent rzek płynie jedynie zimą i wiosną, a latem wysychają. Nasi inspektorzy nie są w stanie przeprowadzić w nich badań, bo przy pozyskiwaniu próbek nabraliby więcej mułu i piasku z dna niż wody.
Z reguły jako pierwsze przerwy w przepływie notują najmniejsze potoki, których zlewnia nie przekracza 1 tys. km kw. – Najbardziej spektakularny przykład ostatnich lat to bezimienny ciek, technicznie zwany Dopływem z Bagna Ławki, odwadniający największe mokradła w dolinie Biebrzy. W 2019 r. zabrakło w nim wody. Gdzie jak gdzie, ale akurat w takim miejscu nie powinno się było to zdarzyć – stwierdza Piotr Panek.
Skutek: wysychanie i wymieranie
Podobne obserwacje mają monitorujący ichtiofaunę, badacze z Instytutu Rybactwa Śródlądowego im. Stanisława Sakowicza. – Idziemy do rzeki, a tam nie ma wody – mówi prof. Piotr Parasiewicz. – W takiej sytuacji przetrwają jedynie te organizmy, które dadzą radę przeżyć w błocie lub wypełnionych jeszcze dołkach. Jest jednak jeszcze haczyk: takie zdolności mają częściej gatunki południowe, które przygotowane są na poważną suszę, ale nie wytrzymują polskich zim, jeszcze względnie ostrych.