Niech wsiąka
Woda? Niech wsiąka! Dlaczego zbiorniki i wyższe wały to tylko tykające bomby
JĘDRZEJ WINIECKI: – Jak objaśnić, że górskie torfowisko, które przecież jest już mokre, potrafi zgromadzić dodatkową ilość opadów?
ANDRZEJ JERMACZEK: – W okresach bez deszczu górna warstwa każdego torfowiska, podobnie zresztą jak ściółki w lesie, przesycha. Poziom wody obniża się czasem do 20–30 cm poniżej poziomu gruntu. Podczas opadów warstwa ta, działając jak gąbka, przyjmuje i zatrzymuje do 95 proc. spadającej z deszczem wody. Z takich fragmentów terenu, nawet przy nawalnych deszczach, odpływ jest minimalny. Dzięki zalesionej zlewni, z dużą ilością mokradeł, docelowo można spowolnić falę powodziową o kilkanaście godzin czy zmniejszyć jej wysokość o kilkanaście procent, a to akurat tyle, ile przelewa się przez wały i tamy. Tyle że, aby to dziś tak funkcjonowało, trzeba było zacząć nad tym pracować, odtwarzać torfowiska, chronić lasy, 40–50 lat temu.
Jak dziś uruchomić retencję powierzchniową? Woda w Kłodzku pochodziła z deszczów w masywie Śnieżnika. Powinno się wyciąć tamtejsze lasy świerkowe, sadzone jeszcze w XIX w., i zastąpić je buczyną? Deszcz sprawniej w nią wsiąka.
Najlepsze, co można byłoby zrobić z punktu widzenia ochrony powodziowej, to zostawienie świerczyn na Śnieżniku samym sobie. Obumierające drzewa kładą się na zboczach, rozkładają, przerastają grzybami, porastają mchami, porostami i roślinami zielnymi. W stosunku do nagiej ściółki świerkowej spowalniają tempo spływu wody kilkukrotnie i już po kilkunastu latach rozkładu zwiększają – także kilkukrotnie – jej możliwości sorpcyjne. Przy czym oddziaływanie naturalnych procesów, zwiększających retencyjność zlewni, staje się znaczące z punktu widzenia powodziowego, jeśli dotyczy nie dziesiątków, a tysięcy hektarów. Zatrzymanie w górze zlewni zamiast 30 litrów wody na m kw.