Kiedyś wystarczało, że człowiek był introwertykiem albo ekstrawertykiem. Jedni zaszywali się w książkach, drudzy ładowali akumulatory na imprezach. Tymczasem psychiatra Rami Kaminski, autor książki „The Gift of Not Belonging” (Dar nieprzynależności), dorzuca trzecią kategorię: otrowertyk, czyli ktoś, kto nie czuje potrzeby należenia do żadnej grupy.
Sama nazwa pochodzi od hiszpańskiego otro („inny”) i od łacińskiego vertere („obracać się”). Innymi słowy: to ktoś, kto „zwraca się inaczej”. Nie chodzi o samotnika czy odludka, tylko o osobę, której nie fascynuje skautowski apel ani stadionowy hymn. A że termin brzmi świeżo i nośnie, szybko zaczął funkcjonować także jako lifestyle’owe hasło, z którym można się utożsamić niczym z modną etykietką.
Wszyscy byliśmy otrowertykami
Kaminski uważa, że rodzimy się wszyscy jako otrowertycy, a dopiero później kultura wciska nam sztandary, logotypy i hasła plemienne. I coś w tym jest. W epoce internetu łatwo być „poza”. Można pracować zdalnie, przyjaźnić się na WhatsAppie i wybierać treści z TikToka, zamiast uczestniczyć w szkolnych akademiach czy zjazdach rodzinnych. Wystarczy kliknąć „mute”, by odłączyć się od plemienia.
Czy więc nie stajemy się wszyscy trochę otrowertykami? Weźmy choćby współczesnych nomadów cyfrowych, którzy krążą między Bali, Lizboną a Tbilisi, wolni od biurowych korporacyjnych mantr.