To już drugi raz, bo gdy Kaczyński był premierem, też o tej wielkiej inwestycji mówił. Na planach się wówczas skończyło. Jego minister infrastruktury, Jerzy Polaczek, nie kiwnął w tej sprawie palcem. Postawił na rozwój regionalnych lotnisk, zaś wstępne analizy dotyczące budowy nowego portu, zrobione przez swojego poprzednika z lewicy, po prostu wyrzucił do kosza.
Politycy mają prawo śnić o potędze. W końcu gdyby nie te sny Eugeniusz Kwiatkowski nie zbudowałby Gdyni, Francuzi z Anglikami nie przekopaliby tunelu pod kanałem La Manche. Gdyby Edward Gierek nie pozazdrościł szybkiej kolei Japończykom, nie dokonano by rezerwacji terenu pod budowę Centralnej Magistrali Kolejowej (z Katowic do Gdańska). Dzięki miliardom euro z Unii fantasmagorie I sekretarza PZPR dziś mogą się ziścić.
Ale by przekuć śmiałe pomysły w czyn potrzebne jest sprawne państwo – wielkie projekty infrastrukturalne muszą być planowana z 20–letnim wyprzedzeniem. Weryfikowane przez tabuny fachowców: urbanistów, inżynierów i ekonomistów. Gdyby nasza państwo działało jak należy – najważniejsze decyzje odnośnie nowego portu, a zwłaszcza jego ewentualnej lokalizacji, zostałby już dawno podjęte. Obawiam się, że jeśli na czele rządu kiedyś stanie prawdziwy mąż stanu, podejmie negatywną decyzje z prozaicznego powodu: odpowiedniego, wolnego miejsca pod budowę tak wielkiego portu po prostu już w Polsce może nie być.
A gdyby jednak „tak”? Lotnictwo na świecie przeżywa zapaść. Lot ledwo dyszy i snucie podobnych planów wydawać się może nie na miejscu. Ale rząd Donalda Tuska jakąś decyzję w sprawie lokalizacji nowego portu podjąć wreszcie powinien. Może przeważyć jego próżność.