Kolej to podobno najlepsza ilustracja zgubnych skutków konkurencyjnego rynku. „Jest jakaś niby-konkurencja, a na końcu jest bałagan” – wyjaśniał premier Donald Tusk perturbacje z rozkładem jazdy.
Bierzmy przykład z Francji, kraju o długiej tradycji wolnorynkowej – zachęcają krytycy polskiej kolei. Tam na torach działa praktycznie jedna, państwowa firma – SNCF. Każdy, kto jeździł we Francji koleją, wie, jaki oferuje komfort: eleganckie, szybkie i punktualne pociągi, piękne dworce. Dlaczego tak nie może być i u nas?
– Oczywiście, że może. Ale pod warunkiem, że polskie państwo zainwestuje w kolej równie dużo pieniędzy jak francuskie i będzie pokrywało na bieżąco deficyt swojego pasażerskiego przewoźnika, który w ciągu ostatniego roku urósł z 7,2 do 9,5 mld euro. Trudno mi to sobie jednak wyobrazić – wyjaśnia Henryk Klimkiewicz, przewodniczący Railways Bussines Forum, zrzeszającego prywatnych przewoźników kolejowych.
W Polsce PKP zbankrutowały w drugiej połowie lat 90., choć formalnie prawo nie dopuszcza możliwości plajty tej firmy. Powodem było załamanie się przewozów towarowych, zwłaszcza węgla, który w latach PRL stanowił podstawę istnienia kolei. Dlatego stworzono ustawę o komercjalizacji, restrukturyzacji i prywatyzacji przedsiębiorstwa państwowego PKP (weszła w życie w 2001 r.), zakładającą model wolnorynkowy. Cała infrastruktura torowa miała zostać oddzielona od przewozów i uzyskać status odrębnej państwowej firmy, utrzymującej i udostępniającej szlaki kolejowe wszystkim przewoźnikom oraz pobierającej za to wynagrodzenie.
Wydzielenie z PKP operatora infrastruktury (PLK), a następnie podział molocha na wiele spółek był elementem planu restrukturyzacji.