Rząd nie mógł wymarzyć sobie lepszej wiadomości na kampanię wyborczą. Według opublikowanych dziś danych Głównego Urzędu Statystycznego drugi kwartał był dla naszej gospodarki tak samo udany jak pierwszy. PKB zwiększył się od kwietnia do czerwca o 1,1 proc., czyli o tyle samo, co od stycznia do marca. Uwzględniając dwanaście ostatnich miesięcy nasza gospodarka wzrosła o 4,3 proc., czyli tylko minimalnie mniej niż kwartał temu. A jeśli weźmiemy pod uwagę czynniki sezonowe (np. różną liczbę dni roboczych), czyli zastosujemy kryterium obowiązujące w Unii Europejskiej, to okaże się, że nawet przyspieszyliśmy. Liczony według tej metodologii PKB wzrósł aż o 4,5 proc. w skali roku.
Co to oznacza? Możemy odetchnąć z ulgą. Nie sprawdziły się na razie pesymistyczne prognozy, ostrzegające przed spowolnieniem z powodu kłopotów wielkich gospodarek europejskich. Większość ekspertów szacowała wzrost PKB na ok. 4 proc., a premier asekuracyjnie dodawał, że może on mieścić się w przedziale 3,5-4 proc. Radość powinna być tym większa, że drugi kwartał okazał się w wielu krajach naszego kontynentu nieudany – znacznie gorszy od pierwszego. Niemcy urosły symbolicznie, bo o jedną dziesiątą procenta. Francuska gospodarka nawet nie drgnęła, a wyniki Włoch, Hiszpanii czy Wielkiej Brytanii również były bardzo mizerne. Jeśli do tego dodać słabe dane ze Stanów Zjednoczonych, nie dziwi fatalny nastrój na giełdach w ostatnich tygodniach i strach przed nową recesją.
Oczywiście gdyby do niej doszło na Zachodzie, na pewno i my z tego powodu ucierpimy. Na szczęście już po raz kolejny okazujemy się niezmiernie odporni na kłopoty naszych najważniejszych partnerów handlowych. Rząd nie może, rzecz jasna, mówić o zielonej wyspie, bo obok nas jest dziś grupa krajów rosnących, czasem nawet szybciej od Polski, jak choćby odbijające się po zapaści kraje Bałtyckie.