Leczą, liczą i psioczą
Kontrakty, stawki, umowy, czyli sekrety medycznego biznesu
Monika Matyjaszczyk, właścicielka dwóch przychodni, w Sowinie Błotnej i Pleszewie, sądzi, że jest do przodu, ale upewni się, gdy już będzie miała wszystkie kwity w garści. Na obiecankach ministra Bartosza Arłukowicza, wymuszonych przez Porozumienie Zielonogórskie podczas nocnych negocjacji, biznesplanu budować nie zamierza. Dla niej i wielu innych najważniejsze jest zarządzenie Ministerstwa Zdrowia obligujące NFZ do płacenia w dalszym ciągu za „martwe dusze”.
Z punktu widzenia finansów przychodni są to pacjenci najbardziej cenni, bo nic nie kosztują. Skoro ich nie ma, to wiadomo, że nie przyjdą. Nie zabiorą czasu, nie trzeba im ordynować badań, za które potem lekarz zapłacić musi z własnej puli środków. W lekarskim slangu to ci, którzy w elektronicznym systemie e-WUŚ wyświetlają się na czerwono, nieubezpieczeni. Bo na przykład wyjechali do Anglii czy Irlandii i nie płacą składek na zdrowie, ale przed laty swego lekarza pierwszego kontaktu wybrali. I jego przychodnia cały czas dostaje za nich pieniądze. Są w niej „na stanie”, choć stracili prawo do ubezpieczenia. Im jest ich więcej, tym więcej pieniędzy wpływa do kasy przychodni.
Między lekarzami a NFZ od ponad roku toczy się wojna o martwe dusze. Fundusz nie chce finansować leczenia osób, które nie płacą składek. Nie płacić próbowała już poprzednia prezes NFZ Agnieszka Pachciarz, zażądała, żeby rachunki za niepracujących regulowało Ministerstwo Zdrowia. Ale dla przychodni rodzinnych martwe dusze to przeciętnie aż 7 proc. przychodów. Bronią więc tych pieniędzy z wielką determinacją. A ponieważ w systemie e-WUŚ zdarzają się błędy i na czerwono czasem wyświetlają się też matki na macierzyńskim, za które płaci państwo, minister po raz kolejny ustąpił. Nowego zarządzenia w tej kwestii jednak jeszcze nie ma.