Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Rynek

Doktoraty stają się coraz modniejsze, ale Polsce nadprodukcja dyplomów nie grozi

Andres Rodriguez / Smarterpix/PantherMedia
W światowym dyskursie zaczyna przeważać pogląd, że popularność studiów doktoranckich osiągnęła zbyt wysoki poziom. W badaniach motywacji przydatny okazuje się model opracowany na podstawie obserwacji gangów narkotykowych.
D.Gąszczyk/Obserwator Finansowy

Problem nadprodukcji doktorów opisywały już m.in. „Nature” oraz „The Economist”. Wskazuje się, iż dynamicznie rosnącej podaży posiadaczy tego stopnia naukowego nie towarzyszy proporcjonalny wzrost zapotrzebowania na ich pracę. W wielu krajach Zachodu ono wręcz maleje w wyniku procesu starzenia się społeczeństwa.

Każdego roku próg uczelni wyższych przekraczają coraz mniej liczne roczniki z pokolenia permanentnego niżu demograficznego. Co za tym idzie, instytucje te nie muszą dalej podnosić poziomu zatrudnienia, by zapewnić efektywne prowadzenie dydaktyki – mogą wręcz je ograniczać, nie ponosząc dotkliwych konsekwencji takiej decyzji.

Nie da się zaprzeczyć, że w wielu częściach świata można zaobserwować wykładniczy wzrost podaży doktorów. W latach 2000-2011 odsetek osób uzyskujących ten stopień w krajach OECD zwiększył się o 58 proc., co nie może pozostawać bez wpływu na ich sytuację na rynku pracy. W roku 1973 ponad 55 proc. osób, które uzyskało w Stanach Zjednoczonych doktorat z nauk biologicznych, w ciągu 6 lat zdobyło stanowiska prowadzące do uzyskania stałej posady (tenure-track). W 2006 r. już jedynie 15 proc. osób należących do analogicznej grupy było w tak komfortowej sytuacji.

Stale powiększająca się „rezerwowa armia pracy” doktorów sprawia, że uczelnie nie muszą już tworzyć tak wiele nowych stałych etatów. Dydaktyka może być realizowana znacznie taniej z wykorzystaniem uczestników staży podoktorskich, których wynagrodzenia są około 5-krotnie niższe niż w przypadku stałej kadry akademickiej.

Obietnica bogactwa

Nie może w takiej sytuacji dziwić 280-procentowy wzrost liczby niepełnozatrudnionych pracowników amerykańskich uczelni w latach 1975-2009. Ci, którym udało się znaleźć jakąkolwiek pracę w instytucie badawczym lub szkole wyższej, nie są mimo wszystko w najgorszej sytuacji.

Reklama