Historia programu „Mieszkanie dla młodych” to dowód, że nasze państwo nie ma absolutnie żadnej długofalowej strategii w rozwiązywaniu podstawowego problemu rynku nieruchomości. Jak osoby zakładające rodziny mają przy polskich zarobkach zamieszkać na swoim?
Najpierw próbowano przez kilka lat dopłacać do rat kredytów hipotecznych w ramach „Rodziny na swoim”. Gdy okazało się to zbyt kosztowne dla budżetu, „Rodzinę” zastąpiło „Mieszkanie dla młodych”, czyli jednorazowa dotacja, wypłacana przy zaciąganiu kredytu.
Aby skromny budżet programu zbyt szybko się nie wyczerpał, poprzedni rząd najpierw ograniczył go tylko do nowych mieszkań. Kiedy okazało się, że chętnych brakuje, bo przecież w wielu miejscach Polski deweloperzy w ogóle niczego nie budują, a drogie mieszkania warszawskie czy krakowskie do dopłat się nie kwalifikują, dokonano kolejnej wolty.
Tuż przed ubiegłorocznymi wyborami do programu włączono rynek wtórny, czyli lokale używane. W efekcie „Mieszkanie dla młodych” ma problem zupełnie inny – pieniędzy w programie nagle nie jest za dużo, tylko zdecydowanie za mało. Banki już przestają przyjmować wnioski o dopłaty na ten rok, bo rozdysponowano większość z 730 mln zł, jakie zarezerwowano w tegorocznym budżecie na MdM.
Tak wygląda polityka na rzecz młodych kupujących mieszkania. Korzystają sprytni, którzy wiedzą, kiedy złożyć wniosek, a nie ci naprawdę potrzebujący pomocy.