Czarna księga patologii polskiej pracy
Polacy wyzyskują Ukraińców. Kolejny rozdział w czarnej księdze polskich patologii pracy
Podobno tych „gastarbeiterów” jest w Polsce ok. 800 tys. Podobno, bo w statystykach ZUS figuruje tylko 177 tys. osób. To oznacza, że pozostali albo przebywają w Polsce w celach krajoznawczych, albo (co bardziej prawdopodobne) pracują „na szaro”.
Odcienie szarości są różne. Część działa w warunkach sporego przyzwolenia społecznego. Panuje nawet przekonanie, że gastarbeiterzy ze Wschodu pozwalają nieco „wygładzić” kanciastość polskiego rynku pracy. Na przykład w sytuacji gdy świetlica w szkole albo przedszkolu zamyka się o punkt 18, a oboje rodzice za nic w świecie nie mogą wyjść z pracy o tej porze (od lat należymy przecież do tych krajów OECD, w których pracuje się najwięcej).
Prawdziwy problem zaczyna się jednak, gdy „szary rynek” przechodzi w „czarny” – do tego mocno śmierdzący. Ostatnio kilka takich przypadków opisali w „Dzienniku Gazecie Prawnej” Grzegorz Osiecki i Marek Chądzyński. Pokazali autentyczne przykłady umów zawieranych przez polskich pracodawców z pracownikami ze Wschodu, które są zwyczajnie patologiczne.
Jak wyglądają umowy o pracę dla Ukraińców?
Na przykład umowa, która może być rozwiązana przez pracownika z trzymiesięcznym terminem wypowiedzenia. Za jego niedotrzymanie zatrudnionemu grozi kara w wysokości 1 tys. zł dziennie. Jednocześnie zatrudniająca firma może rozwiązać umowę z dnia na dzień bez uprzedzenia. Albo: zapis, że jeśli pracownik nie uprzedzi o nieobecności w pracy co najmniej dwa dni przed tym faktem, grozi mu kara w wysokości 100 zł.
Takie rozwiązania są jakby żywcem wyjęte z czasów dickensowskiego wczesnego kapitalizmu i absolutnie nie mogą mieć miejsca w Unii Europejskiej pod koniec drugiej dekady XXI wieku!