Niemiecka Republika Motoryzacyjna
Czy niemiecki rynek produkcji aut ulegnie załamaniu?
Winfried Kretschmann to, jak na Niemcy, bardzo nietypowy polityk. Należy do partii Zielonych, ale uchodzi za konserwatystę i jest praktykującym katolikiem. Od 2011 r. pełni funkcję premiera jednego z najbogatszych niemieckich krajów związkowych – Badenii-Wirtembergii. Tam właśnie mieszczą się siedziby Daimlera i Porsche, dwóch pereł w koronie niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego. Gdy Kretschmann doszedł do władzy, stwierdził, że Niemcy mogą produkować w przyszłości mniej samochodów niż dzisiaj i to z pożytkiem dla kraju. Trzeba myśleć o alternatywnych, bardziej ekologicznych możliwościach poruszania się. Wówczas spadła na niego fala krytyki. Jak to możliwe, żeby premier samochodowego landu śmiał atakować przemysł motoryzacyjny?
Sześć lat później Kretschmann wciąż rządzi w Badenii-Wirtembergii. Kontrowersyjne słowa nie przeszkodziły mu wygrać lokalnych wyborów w 2016 r. Jednak jego stosunek do producentów samochodów zdążył się zmienić. I choć niedawno partia Zielonych wpisała do swojego programu radykalny postulat, żeby od 2030 r. w Niemczech wszystkie nowe samochody były wyłącznie elektryczne, to sam Kretschmann nie był nim zachwycony. Kamera nagrała, jak w rozmowie z kolegą narzekał na swoją partię podczas kongresu Zielonych. Twierdził, że to absurdalny pomysł, a prowadząc taką politykę, Zieloni nie mają szans na wyższe poparcie.
Związki polityki i motoryzacji
Ewolucja Kretschmanna pokazuje, jak ścisłe są w Niemczech związki czołowych polityków i przemysłu motoryzacyjnego. Poprzednik Angeli Merkel, Gerhard Schröder, nazywany był złośliwie autokanclerzem i towarzyszem prezesów. Uwielbiał fotografować się w nowych pojazdach niemieckich producentów. Jego miłość do samochodów łatwo wytłumaczyć. Zanim został kanclerzem, był premierem Dolnej Saksonii, gdzie swoją siedzibę w Wolfsburgu ma Volkswagen.