Symetrysta w łazience
Symetrysta w łazience. Liberalne elity nie odrobiły lekcji
Rafał Woś: – Czytam pana nowsze teksty, śledzę wykłady oraz wywiady i nie mogę się nadziwić.
Michael Sandel: – Proszę wyjaśnić, to mnie ciekawi.
W lutym mówił pan studentom Harvarda, żeby nie dali się ponieść kuszącej fali antytrumpizmu, tylko raczej spróbowali uczyć się od jego wyborców. Z kolei w rozmowie sprzed ponad roku, gdy ważyły się losy brexitu, dowodził pan, że sukces zwolenników wyjścia to nie jest żaden triumf ksenofobii brytyjskich mas, lecz zasłużona porażka, na którą liberalne elity pracowały latami. Broni pan populistów?
Nie. Mogę to wszystko nawet powtórzyć, bo mam wrażenie, że nic się nie zmieniło. Liberalne elity nadal uparcie odmawiają odrobienia lekcji z populizmu. Może nawet utwierdzają się na swoich pozycjach. A jak to jest w Polsce?
Gdyby pan pisał po polsku, to zostałby pan już dawno uznany za symetrystę. Wie pan, kto to jest symetrysta?
Mogę się domyślać. Ale proszę wyjaśnić, żeby nie było nieporozumień.
Spróbuję, choć nie będzie łatwo, bo sam jestem nieraz o symetryzm oskarżany, więc może mi brakować dystansu. Pojęcie symetryzmu spopularyzowali moi koledzy z POLITYKI Wiesław Władyka i Mariusz Janicki. Opisując w ten sposób tych wszystkich, którzy nie potrafią dostrzec, że pomiędzy błędami liberalnego establishmentu a niebezpieczeństwem, jakie niesie ze sobą fala prawicowego populizmu, nie ma żadnej symetrii. Oni uważają, że w sporze o przyszłość liberalnej demokracji nie wolno stać pośrodku.
Tylko że ja nie znam nikogo, kto by twierdził, że stoi dokładnie pośrodku. Ja też nie stoję.
No to czemu zamiast mówić „precz z Trumpem”, mówi pan studentom i czytelnikom, żeby próbowali zrozumieć trumpizm?