Równi i równiejsi
Siedem lat więzienia dla menedżera Volkswagena. Dlaczego takie wyroki nie zapadają w Europie?
Siedem lat ma w amerykańskim więzieniu spędzić Oliver Schmidt, jeden z byłych menedżerów Volkswagena, który odpowiadał za wypełnianie przez koncern wymogów związanych z ochroną środowiska. A jak wiemy, z tym Volkswagen miał przez lata pewne problemy. Surowy wyrok jest oczywiście pokłosiem słynnej afery spalinowej, gdy Niemcy przyznali się do instalowania w samochodach oprogramowania, dzięki któremu podczas testów pojazdy udawały bardziej ekologiczne, niż były w rzeczywistości. Schmidt jest już drugim byłym pracownikiem amerykańskiego oddziału Volkswagena, który trafił za kratki. Kilku kolejnych czeka na wyroki.
Podczas gdy amerykański wymiar sprawiedliwości może udowodnić, że winni złamania prawa ponoszą odpowiedzialność, także amerykańscy klienci nie zostali pozostawieni sami sobie. Łączna kwota odszkodowań, jakie Volkswagen musi zapłacić za oceanem, wyniesie przynajmniej kilkanaście miliardów dolarów. Trudno o większy kontrast z Europą. Tu żadnego podobnego programu dla klientów koncern nie przewiduje. I nic dziwnego, bo nie musi.
Volkswagen karany za aferę spalinową, ale nie w Europie?
Niektórzy Polacy, jeżdżący samochodami z nielegalnym oprogramowaniem, liczyli na rekompensatę, ale ich pozew zbiorowy, przygotowany przez stowarzyszenie o nazwie Stop VW, został przez sąd w Warszawie niedawno odrzucony. Sędzia zwróciła uwagę, że skoro skarżą niemiecką firmę, powinni to zrobić w Niemczech. Jednak nawet gdyby tak zrobili, ich szanse nie byłyby wiele większe. Także bowiem niemiecki sąd odrzucił podobny pozew. Stwierdził, że chociaż zainstalowane oprogramowanie naruszało prawo, samochody dalej mogą być użytkowane, bo ich dopuszczenie do ruchu nie wygasło. To oczywiście prawda, tyle że takie pojazdy sporo straciły na wartości, zwłaszcza na niemieckim rynku.
Także szukanie winnych skandalu w Europie toczy się w dużo wolniejszym tempie niż w Ameryce. Dopiero w październiku w Niemczech aresztowano pierwszego podejrzanego, Wolfganga Hatza, przez lata jednego z najważniejszych menedżerów koncernu. To absurd, że o ile w Stanach Zjednoczonych za kratki trafiają ludzie niemający tak naprawdę żadnego większego znaczenia w strukturach Volkswagena, o tyle prawdziwych winnych spalinowego skandalu nadal nie można ustalić. A przecież nielegalne oprogramowanie ani samo nie powstało, ani się samodzielnie nie rozprzestrzeniło. Decyzje o jego użyciu musiały zapadać na najwyższych szczeblach firmy.
Dla Volkswagena europejska pobłażliwość w porównaniu z amerykańską bezwzględnością jest oczywiście wielkim szczęściem. Gdyby koncern miał płacić wszystkim klientom w Europie odszkodowania porównywalne z tymi amerykańskimi, to nawet ogromne zyski okazałaby się zbyt małe na takie wydatki. A gdyby niemieccy prokuratorzy zaczęli masowo aresztować całe szefostwo, Volkswagena czekałby niechybny upadek.
Oto właśnie podstawowy powód, dla którego koncern traktuje się tak różnie po obu stronach Atlantyku. Dla Amerykanów to niewiele znacząca firma, której bankructwo na nikim nie zrobiłoby specjalnego wrażenia. Do tego obca, więc idealnie nadaje się do wymierzenia przykładnej kary. Tymczasem dla Niemców, ale też Czechów, Hiszpanów, a nawet nas, Polaków, koncern Volkswagena to jeden z filarów europejskiej gospodarki, ważny inwestor i pracodawca, od którego kondycji zależy sytuacja wielu poddostawców. Nikomu w Europie nie zależy, żeby afera spalinowa zakończyła się upadkiem Volkswagena. Europejscy kierowcy jeżdżący feralnymi dieslami muszą się zatem pogodzić z faktem, że są i będą klientami drugiej kategorii.