Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Rynek

Czy porozumienie z rezydentami to faktycznie sukces?

Uniwersytecki Szpital Dziecięcy w Prokocimiu Uniwersytecki Szpital Dziecięcy w Prokocimiu Adrianna Bochenek / Agencja Gazeta
Co z tego wynika dla pacjentów? Obawiam się, że niewiele. Nawet jeśli rezydenci posłuchają apelu i z powrotem zgodzą się na pracę dłuższą niż 48 godzin w tygodniu.

To, że młodzi lekarze „załatwili” podwyżki wynagrodzeń dla siebie i dla lekarzy specjalistów, to dobrze. Zapewne na to pójdą te dwa mld zł, które minister Łukasz Szumowski zobowiązał się dołożyć do systemu publicznej opieki.

Jednak z żądania, przy którym się upierali – czyli zwiększenia wydatków na publiczną służbę zdrowia z obecnych 4,5 do 6 proc. PKB, młodzi lekarze jakby zrezygnowali. Zostało zapisane, że taki poziom osiągniemy dopiero w 2024 roku, czyli zaledwie rok wcześniej, niż zobowiązywał się krytykowany poprzednik ministra Konstanty Radziwiłł.

Do czyjej kieszeni sięgnie minister Szumowski?

Dla wielu chorych teraz jest to perspektywa tyleż odległa, co niepewna. Nie tylko dlatego, że nie wiemy, skąd wezmą się te pieniądze. Z budżetu? Jeśli tak, to komu zostaną zabrane? 1,5 proc. PKB to przecież, wbrew pozorom, bardzo dużo. Na całą armię do niedawna wydawaliśmy 2 proc. Skoro więc w porozumieniu nie zapisano, skąd minister zdrowia czy jego następcy wezmą te pieniądze, to znaczy, że minister Szumowski tego nie wie. Roluje problem. Przemilcza, że – być może – pacjenci będą musieli sięgnąć do własnych kieszeni.

Brakowi lekarzy końca nie widać. Tak jak kolejkom

Zostawmy pieniądze, przyjrzyjmy się kolejkom. Zmniejszą się? A niby jakim cudem? Chociaż rezydenci zobowiązali się, że aby móc liczyć na podwyżki płac, godzą się po uzyskaniu specjalizacji przepracować w kraju co najmniej dwa lata. To dobra wiadomość. Tylko że

  • lekarze rezydenci
  • Ministerstwo Zdrowia
  • strajk rezydentów
  • Reklama