Jeszcze niedawno wszystko było jasne. Mikołaj Wild odpowiedzialny w rządzie za budowę Centralnego Portu Komunikacyjnego mówił wprost: otwarcie CPK oznacza zamknięcie warszawskiego lotniska Chopina. Nie po to mamy wydać kilkadziesiąt miliardów złotych na nowe lotnisko, żeby konkurowało ono z Okęciem. Poza tym, jak zachwalał przedstawiciel rządu, koniec portu Chopina to ulga dla tysięcy warszawiaków zmęczonych coraz większym hałasem.
Przemyślany plan czy przedwyborcza kiełbasa?
Tymczasem kandydat PiS na prezydenta Warszawy Patryk Jaki obiecuje, że lotnisko Chopina może nadal działać jako port regionalny, nawet po uruchomieniu CPK. Sam Mikołaj Wild nie jest już taki kategoryczny jak ostatnio, a kolejni politycy PiS zapewniają, że premier Morawiecki dla starego Okęcia ma dużo sympatii. Co się stało? Odpowiedź jest prosta – wybory samorządowe. Dla wielu mieszkańców stolicy, zwłaszcza tych z dzielnic niedotkniętych hałasem startujących i lądujących maszyn, perspektywa zamknięcia Chopina wcale nie jest dobrą wiadomością. Cenią sobie wygodny, szybki i tani dojazd. Przed wyborami zatem lepiej ich nie denerwować, więc nagle obiecuje im się, że los Chopina nie jest jeszcze przesądzony.
Pytanie, ile w ostatnich zapowiedziach PiS czystej polityki, a ile strategicznego myślenia? Lotnisko Chopina stało się ofiarą własnego sukcesu, a ruch na nim w niektórych porach dnia zbliża się już do granicy przepustowości. Będzie zatem w najbliższych latach rozbudowywane.