JOANNA SOLSKA: – Sami prosimy się o powodzie i susze?
ANDRZEJ KRASZEWSKI: – Udając, że działamy zgodnie z prawem unijnym, prowadzimy gospodarkę wodną, która zagraża naszemu zdrowiu i grozi poważnymi stratami w gospodarce. Także powodziami oraz suszą, które zafundujemy sobie za ciężkie pieniądze, realizując budowę zapowiadanych przez premiera Morawieckiego wielkich autostrad wodnych. Czyli czegoś, o czym Europa od ponad pół wieku już wie, że prowadzi do nieszczęścia, jakim są częstsze, intensywne powodzie. My z tej wiedzy nie chcemy skorzystać, choć głównym zadaniem nowo powołanych Wód Polskich (Państwowe Gospodarstwo Wodne Wody Polskie) ma być właśnie zapobieganie powodziom. Obecny rząd uważa, że wybudowanie sieci dróg wodnych za ogromną sumę około 100 mld zł publicznych pieniędzy uchroni nas przed tymi powodziami. To nieprawda.
Naszą główną autostradą wodną ma być Wisła. Żeby tak się stało, trzeba rzekę uregulować i zbudować tzw. kaskadę dolnej Wisły. Pomysł narodził się bodajże jeszcze za Gierka.
Co jakiś czas ktoś go próbuje odkurzać. Projekt poznałem już na początku mojej kariery akademickiej w latach 70. Kiedy byłem ministrem środowiska, też próbowano do tego wracać, więc musiałem się sprawie przyjrzeć na nowo. Poprosiłem specjalistów, żeby oszacowali, jaką część transportu mógłby taki szlak wodny na Wiśle przejąć. Okazało się, że nie więcej jak 0,6 proc., co powoduje, że z punktu widzenia gospodarki taka inwestycja byłaby zupełnie nieopłacalna, a dla środowiska naturalnego wręcz szkodliwa.
Transport wodny miał sens dawno temu, kiedy alternatywą dla niego były wozy konne. Przestał go mieć już wtedy, kiedy pojawiła się kolej, znacznie szybsza, choć wtedy dużo droższa. Dziś drogą wodną transportuje się jeszcze towary na wielkich rzekach, takich jak Missisipi, Wołga czy Dunaj.