Ambicją Polski jest to, by nie tylko odciąć się od zaopatrzenia w gaz z Rosji, ale także stać się hubem gazowym, czyli regionalnym centrum handlu błękitnym paliwem zaopatrującym sąsiednie kraje. To od lat idée fixe PiS. Gaz, którym chcemy handlować, zostanie sprowadzony w formie skroplonej statkami z USA do Świnoujścia, a także do Zatoki Gdańskiej, gdzie ma powstać drugi pływający gazoport. Gaz będzie też tłoczony z norweskiego szelfu podmorskim gazociągiem Baltic Pipe, który dopiero zbudujemy. Tego gazu będzie dużo za dużo jak na nasze potrzeby, więc rodzi się pytanie: kto go od nas kupi? Na razie wśród sąsiadów nie widać entuzjazmu. Większość ma dobre stosunki z Rosją i Gazpromem i składa ogólnikowe deklaracje, że jeśli cena będzie atrakcyjna, to rozważą zakup.
Czytaj także: Czy Polska ma szansę uniezależnić się od gazu z Rosji?
Memorandum, które do niczego nie zobowiązuje
Tyle że cena nie będzie atrakcyjna z prostej przyczyny – musi się w niej zawierać koszt budowy i utrzymania kosztownej infrastruktury oraz koszt transportu gazu zza oceanu. Na razie całą nadzieję pokładamy w Ukrainie. Temu służyło podpisane w sobotę memorandum na rzecz współpracy we wzmocnieniu regionalnego bezpieczeństwa dostaw gazu. Sygnatariuszami byli sekretarz energii USA Rick Perry, sekretarz Rady Bezpieczeństwa i Obrony Narodowej Ukrainy Oleksandr Danyliuk oraz pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej Piotr Naimski.
To dość szczególny dokument, który nikogo do niczego nie zobowiązuje. Jest tylko deklaracją intencji, przy czym każda ze stron ma nieco inne intencje, co dość wyraźnie wynika z treści dokumentu.