Marian Banaś, były szef „skarbówki”, były minister finansów, świeżo wybrany szef NIK oraz bohater ostatniej afery, z powodu nawału pracy odwleka zapowiedziany urlop. Wcześniej musi jeszcze odwołać wszystkich wiceprezesów izby. Świadczy to o tym, że PiS mimo afery nie zamierza skłonić go do dymisji. Chce tylko, żeby zszedł z oczu do czasu wyborów, nie ryzykując pogorszenia ich wyniku.
Lansowana przez PiS wersja, że afera jest zemstą mafii vatowskiej za skuteczne uszczelnianie podatków, nie broni się nawet w oczach wiele wybaczających sympatyków PiS. Oświadczenie majątkowe, w którym Banaś stwierdza, że pobierał od wynajmujących jego krakowską kamienicę, gdzie funkcjonował hotel na godziny, czynsz co najmniej dwukrotnie niższy niż rynkowy, podpisał przecież własnoręcznie. Przyznał też na antenie TVP, że różnicę miał sobie odebrać w cenie sprzedaży. Czyli celem tego zaniżenia była chęć zapłaty niższego, niż się należało, podatku. Każdy inny podatnik w podobnej sytuacji zostałby przez nadzorowaną przez Banasia skarbówkę surowo ukarany. Bo oszukał państwo.
Bajki PiS o Marianie Banasiu
Jeśli oszukującym jest minister finansów, to znaczy, że państwo ma problem nie tylko z nieuczciwym podatnikiem, ale – przede wszystkim – ze sobą. Jest niesprawne, nieodporne na oszustwa, nie potrafi się przed nimi bronić. Zasługi Banasia w uszczelnianiu VAT niczego nie usprawiedliwiają. Nie są alibi dla jego osobistej uczciwości.