Nie wszystkim lekarzom takie tempo odpowiada. „Gazeta Lekarska” publikuje listy od tych, którzy z powodu „e-terroryzmu” zapowiadają odejście z zawodu. Swoich pacjentów porzuci m.in. dr Andrzej Romer, neurolog i psychiatra. „Ilu z nich popełni samobójstwo?” – pyta. Autor listu wspomina lata 80., kiedy pracował jako lekarz okrętowy w PLO Gdynia. Uważa, że jego odejście z pracy przyczyniło się wtedy do samobójczej śmierci dwóch młodych pacjentek – stąd to dramatyczne pytanie.
Nad konsekwencjami zaprzestania praktyki zastanawia się też m.in. dr Edward Krzemiński, psychiatra. Na wizytę do psychiatry w ramach NFZ czeka się wiele miesięcy, dla niektórych to, niestety, o wiele za długo. Nie wie, co odpowiadać dziś swoim pacjentom, którzy pytają, gdzie mają się teraz leczyć. Lekarzy, którzy nadal leczą, choć dawno mogliby przejść na emeryturę, jest w Polsce 30 proc. Część uważa, że nadal powinni mieć prawo wystawiać recepty papierowe.
Recepty na miękko
Opór przed e-zwolnieniami też był wielki, a jednak się udało. Obecnie prawie wszystkie wystawiane są elektronicznie. – Tylko że na piętnastu pacjentów wypisuje się przeciętnie jedno zwolnienie i trzydzieści recept – zauważa sceptycznie dr Michał Sutkowski z Kolegium Lekarzy Rodzinnych. W samej POZ (Podstawowa Opieka Zdrowotna) udziela się rocznie 160 mln porad, a po każdej pacjent wychodzi z dwiema lub nawet trzema receptami. Przy powtarzających się kłopotach technicznych z oprogramowaniem może się zdarzać, że nie wszyscy pacjenci będą w stanie e-recepty zrealizować, system często się zawiesza. Powinno więc być tak jak w Szwecji – kto chce i potrafi, wystawia e-recepty, ale inni, zdaniem Sutkowskiego, mogliby też działać tradycyjnie.