Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Pakiet antykryzysowy: żadna tarcza, zaledwie kroplówka

Wyludnione centrum handlowe Manufaktura w Łodzi Wyludnione centrum handlowe Manufaktura w Łodzi Marcin Stępień / Agencja Gazeta
Rząd przygotował projekt tarczy antykryzysowej. Uchroni firmy przed natychmiastową zagładą, bo zapewnia finansowe wsparcie na najbliższe trzy miesiące. Potem się zobaczy.

Z najświeższych badań organizacji pracodawców Lewiatan, opracowanych przez prof. Jacka Męcinę z UW, wynika, że aż 94 proc. ankietowanych przedsiębiorstw wyraźnie odczuwa uderzenie pandemii, a tylko 5 proc. w niewielkim stopniu. Im mniejsza firma, tym boleśniej została przez wirusa uderzona.

Dlatego prawie 68 proc. przedsiębiorstw mówi wprost – brak pomocy państwa może stać się powodem decyzji o zlikwidowaniu działalności. Z wyciągniętą po pomoc ręką 53 proc. firm może czekać do miesiąca, niecałe 19 proc. – do trzech tygodni, a kolejne 28 proc. – już tylko dwa tygodnie. I kolejna zła wiadomość: nawet pomoc nie spowoduje zmiany decyzji o redukcji zatrudnienia.

Czytaj też: Rządowy pakiet ratunkowy

Bardziej dla pracowników, mniej dla firm

Projekt tarczy antykryzysowej musi się teraz zmierzyć z ogromem potrzeb i oczekiwań. Zapewne wielu przedsiębiorców zawiedzie, będą uważać, że – choć pakiet ma mieć wartość 10 proc. PKB – jest niewystarczający. I obwarowany wieloma warunkami, co czyni możliwość skorzystania z niego bardzo niepewną. Fakt, kroplówka jest przewidziana na trzy miesiące, może potem zostać przedłużona.

Autorzy projektu, który będzie teraz głosowany, bardziej pochylili się nad pracownikami niż właścicielami firm. Prawda, są słabsi. Ale druga strona tej prawdy jest taka, że jeśli firmy mimo kroplówki na dłuższą metę nie przetrwają, to ich pracownicy i tak trafią za bramę. Zwłaszcza że te, które nawet utrzymają się na rynku, także zapowiadają zwolnienia.

O zasiłkach dla bezrobotnych, które w Polsce mało komu się należą, w projekcie nie ma jednak nic. Deklarowany przez rząd cel projektu, jakim ma być ochrona zatrudnienia, może się więc okazać iluzoryczny, zwłaszcza jeśli okres pandemii miałby się wydłużyć. Projekt nie jest też gwarancją utrzymania płynności w osłabionych przedsiębiorstwach.

Czytaj też: Strategiczne zapasy i finansowy „pocisk”. UE walczy z pandemią

Nadmierna biurokracja

Potrzebujący podkreślali, że zawieszanie obciążeń niczego nie poprawi. Za trzy miesiące dług wobec ZUS może być bowiem tak duży, że i tak go nie spłacą. Państwo przez najbliższe trzy miesiące składki 692 tys. mikrofirm (zatrudniających do dziewięciu osób) bierze więc na siebie. Obciążenia spadną dzięki temu o ok. 35 proc. Ta forma pomocy została przez autorów projektu wyszacowana na 10,2 mld zł.

Wadą jest nadmierna biurokracja. Żeby dostać pomoc, trzeba się o nią ubiegać, wyliczać spadek obrotów itp. Jest niebezpieczeństwo, że urzędnik, od którego będzie zależało jej przyznanie, choćby ze strachu będzie wolał nie ryzykować. Po co ta uznaniowość, skoro tak bardzo liczy się czas?

Skomplikowana jest też procedura dofinansowania przez państwo tzw. postojowego. Warunek – pracownik musi otrzymać co najmniej równowartość płacy minimalnej. Wtedy pracodawca ma szansę dostać dofinansowanie, którego górną granicą jest 40 proc. przeciętnego wynagrodzenia plus należne od pracodawcy składki na ZUS. Dofinansowanie do ZUS mogą też otrzymać samozatrudnieni i zleceniobiorcy, pod warunkiem jednak, że nie będzie przekroczona górna granica przychodów. Pomoc wprawdzie istotna, ale liczenia sporo.

Czytaj też: Rząd robi za mało i ślamazarnie. Firmy mogą nie doczekać pomocy

Państwo daje też to, co nie jest jego

Są też w tarczy zapisy, w których państwo daje to, co nie jest jego. Nie jest żadną łaską zgoda na to, żeby gminy mogły rezygnować z pobierania od firm w kłopotach podatku od nieruchomości. To przecież uszczupla kasę samorządu lokalnego, a nie budżetu państwa. Samorządom tego uszczerbku państwo nie rekompensuje.

Z kolei pomoc dla firm turystycznych ma się odbywać kosztem klientów. Do tej pory zwrot kosztów wycieczki, na które nie pojechali z powodu pandemii, musieli otrzymać w ciągu 14 dni – tarcza wydłuża ten termin do 180 dni. Stwarza też organizatorowi możliwość namówienia klienta, aby zamiast gotówki zdecydował się wziąć voucher na inną imprezę w przyszłości.

Małe wsparcie otrzymają firmy transportowe, które też przestały zarabiać. Spodziewały się więcej. Pandemia może spowodować utratę przez nie wielu rynków europejskich. Tymczasem wszystkie TIR-y czy autobusy, jakimi dysponują, nie są wcale ich własnością. Wzięli je w leasing, którego raty teraz spłacają. Mają ogromne długi. Pomoc państwa ma się sprowadzać do tego, że Agencja Rozwoju Przemysłu udzieli im wsparcia w refinansowaniu umów leasingowych. Czyli rozłożeniu spłat na dogodniejsze raty albo odroczeniu ich, za co także trzeba będzie zapłacić.

Czytaj też: Kraj w pandemii. Kto za to zapłaci?

Co z pieniędzmi ze split payment?

Ministerstwo Rozwoju pozostało głuche na postulat biznesu, by firmy mogły korzystać z pieniędzy zgromadzonych przez nie na kontach tzw. split payment. Dziś nierzadko te pieniądze leżą na poczet przyszłych należności podatkowych. Możliwość skorzystania z nich poprawiłaby płynność, ale rząd na to nie poszedł. Mała więc nadzieja, że zapis wprowadzą i przegłosują posłowie.

Czytaj też: Gospodarcze domino ruszyło. Kogo dotknie wirus upadłości?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną