Pracodawca będzie mógł pracownika zawiesić na trzy miesiące, a państwo w tym czasie zapłaci mu zasiłek solidarnościowy w wysokości 1,2 tys. zł. Co potem? Tego pani minister nie powiedziała, można się jednak domyślić, że jak już niepotrzebny pracownik zniknie z firmy, to jego późniejsze zwolnienie będzie już tylko kwestią czasu. Pytań jest więcej. Przecież rząd cały czas się chwali, że na ratowanie firm przeznacza miliardy złotych. Że aby przedsiębiorstwa nie musiały zwalniać załóg, nie z własnej winy pozbawionych pracy, mogą uzyskać wsparcie na tzw. postojowe. Nawet jeśli będzie to 60 proc. płacy minimalnej (obecnie 2,6 tys. zł), to jest to jednak więcej niż zasiłek solidarnościowy. Ludzie cały czas czują się pracownikami, w każdej chwili są gotowi znów zacząć pracę. Zawieszenie daje im do zrozumienia, że stali się zbędni. W powrót na zajmowane wcześniej stanowisko, gdy znalazło się już za bramą, raczej trudno uwierzyć.
Czytaj także: Tarcze nie zachęcają do zwolnień. Ale są z nimi inne problemy
Solidarnie z „Solidarnością” przeciw pracownikom
Jeśli już mowa o solidarności, to co na to „Solidarność”? Szef związku Piotr Duda przeciwko propozycji pani minister pracy, a raczej bezrobocia, nie zaprotestował. Czy dlatego, że zamiast myśleć o obronie miejsc pracy, walczy o to, żeby zatrudnieni już po 35 latach (kobiety) i 40 (mężczyźni) mogli udać się na głodową emeryturę? Jako kiełbasę wyborczą – mocno nieświeżą, bo sprzed pięciu lat – obiecał mu to Andrzej Duda.