Dzisiejsze przemówienie Jerome’a Powella, szefa amerykańskiej Rezerwy Federalnej (Federal Reserve System, odpowiednik banku centralnego), z uwagą śledzono na całym świecie, bo chociaż dotyczyło gospodarki Stanów Zjednoczonych, jego konsekwencje będą odczuwalne wszędzie. Powell nie zawiódł oczekiwań i ogłosił rewolucyjną zmianę.
Czytaj także: Dlaczego mamy i spowolnienie, i wysoką inflację?
Wyższa inflacja sposobem na kryzys
Do tej pory podstawowym celem Rezerwy Federalnej było utrzymywanie stopy inflacji na poziomie ok. 2 proc. rocznie. Teraz Amerykanie są gotowi okresowo na wyższą inflację, byle tylko szybciej wyjść z kryzysu. Cel 2 proc. niby zostaje, ale jako średnia dla długiego okresu. W praktyce oznacza to, że nawet jeśli wzrost cen nieco przyspieszy, Rezerwa Federalna zapewne nie podniesie od razu stóp. Są one praktycznie zerowe i takie pozostaną jeszcze długo. A dokładnie tak długo, aby stopa bezrobocia wróciła do poziomów sprzed pandemii. W tej chwili wynosi ona w Stanach Zjednoczonych ok. 10 proc., a jeszcze kilka miesięcy temu była poniżej 4 proc.
Ucierpią oszczędzający
Zmiana strategii banku centralnego ma ogromne konsekwencje także dla lawinowo rosnącego amerykańskiego zadłużenia. Wyższa inflacja oznacza łatwiejsze spłacanie zobowiązań przez rząd czy stany. Z drugiej strony rosnące ceny przy zerowych stopach procentowych są fatalną informacją dla oszczędzających. To oni mają na swoje barki tak naprawdę wziąć ciężar odbudowy. Nic dziwnego, że teraz wolą zaryzykować i lokują pieniądze przede wszystkim w akcje, co tłumaczy kolejne rekordy na giełdach. Wciąż atrakcyjne pozostają również inwestycje w nieruchomości, więc obecnemu kryzysowi, inaczej niż temu z 2008 r., nie towarzyszy istotny spadek cen domów.
Czytaj też: Gdzie teraz trzymać pieniądze?
Europa w ślad za USA?
Dzisiejsza decyzja ogłoszona przez Powella na pewno zwiększy presję na Europejski Bank Centralny, aby postąpił podobnie. Chciałyby tego państwa południa kontynentu z Hiszpanią i Włochami na czele, chociaż taki scenariusz jest koszmarem dla Niemców, tradycyjnie bardzo ceniących stabilność cen i krytykujących od dawna EBC za politykę zbyt niskich stóp procentowych. Polska tak naprawdę jeszcze przed obecnym kryzysem stosowała taktykę tolerowania wyższej inflacji, byle tylko rząd mógł się tanio zapożyczać. Rada Polityki Pieniężnej składa się głównie z nominatów PiS, więc nie wykazuje żadnej niezależności. W efekcie już teraz, gdy zdecydowana większość Europy nie ma problemu ze wzrostem cen, my w samym środku pandemii, mimo załamania PKB w drugim kwartale i wzrostu bezrobocia, notujemy stopę inflacji przekraczającą 3 proc. rocznie. Kiedy Stany Zjednoczone czy strefa euro dojdą do tego poziomu, do nas dotrze prawdziwa drożyzna.
Czytaj też: Mamy najgłębszą recesję od 1990 r., ale się podniesiemy?