Od jutra wchodzimy w kolejny etap zamrażania gospodarki. Po basenach, aquaparkach i siłowniach nie będą mogły normalnie działać bary i restauracje. Ta branża do niedawna generowała ok. 37 mld zł polskiego PKB. Teraz pozostanie jej tylko sprzedaż jedzenia na wynos, co dla części lokali oznacza „tylko” spore straty, a dla innych, nastawionych zwłaszcza na zamożniejszego klienta, konieczność całkowitego zamknięcia. Tak samo jak wiosną.
Jednak inaczej niż kilka miesięcy temu rząd robi wszystko, żeby stworzyć pozory normalności. Oto nie mamy do czynienia z tzw. lockdownem, idziemy ponoć wciąż drogą środka (to nowe ulubione sformułowanie premiera), a gospodarka ma działać w miarę normalnie. Ale to zaklinanie rzeczywistości, bo w rzeczywistości idziemy nie drogą środka, tylko drogą z wiosny – tyle że wolniej. Obostrzenia są po prostu wprowadzane etapami, a taktyka salami ma uspokoić społeczeństwo i nie wywoływać paniki. Jednak równocześnie oznacza to, że prawdopodobnie kolejne ograniczenia wciąż są przed nami. Pozostało jeszcze zamknięcie przedszkoli, przejście na tryb zdalny także najmłodszych klas szkół podstawowych oraz ograniczenie działalności centrów handlowych, fryzjerów i sklepów niespożywczych.
Czytaj także: Runął mit. Wyjazd do Polski? Teraz już nie
Pełzający czy kompletny lockdown?
Dla gospodarki taki pełzający lockdown tylko pozornie jest lepszą wiadomością niż lockdown niemal kompletny.