„Polityka”. Pilnujemy władzy, służymy czytelnikom.

Prenumerata roczna taniej o 20%

OK, pokaż ofertę
Rynek

Zaraza w portfelu. Mamy mniej, mniej kupujemy

Opustoszały centra handlowe. Na zdjęciu Galeria Bałtycka w Gdańsku Opustoszały centra handlowe. Na zdjęciu Galeria Bałtycka w Gdańsku Łukasz Dejnarowicz / Forum
Pandemia dobiera się do naszych portfeli. Nastroje konsumentów i ocena osobistej sytuacji finansowej były w październiku najgorsze od lat, a w listopadzie są już fatalne.

Optymizm stał się mocno deficytowy wraz z gwałtownie rosnącą krzywą zakażeń oraz powrotem obostrzeń. Jednocześnie coraz gorzej oceniamy zarówno zmieniające się, ale ciągle nieskuteczne strategie walki z pandemią, jak i sposób rządzenia krajem.

Czytaj też: Kto i ile płaci za pandemię?

Większymi pesymistami tylko Francuzi i Hiszpanie

W Europie sytuację swojego kraju gorzej postrzegają Francuzi. Aż 79 proc. uważa, że Francja zmierza w złą stronę. Podobnie o swoim kraju myśli 76 proc. Hiszpanów – twierdzi Andrzej Mytkowski z Ipsos Polska. Ta międzynarodowa firma badawcza monitoruje nastroje Polaków od dziesięciu lat i widać, że jeszcze nigdy nie były tak podłe. Od marca do czerwca spadek optymizmu był głębszy niż w trakcie światowego kryzysu finansowego, od października obserwujemy kolejne spadki. W wakacje, choć nadal 70 proc. Polaków uważało, że pandemia się nie kończy, próbowaliśmy się jednak nie dać „nowej normalności”, zaczynaliśmy nawet nabierać optymizmu. Ostatnio cały ten optymizm wyparował.

Z najnowszych badań firmy GfK wynika, że sygnały pogorszania się nastrojów widoczne były już wcześniej. Pandemia odbijała się coraz bardziej na naszych domowych finansach, przyszłość jawiła się w coraz czarniejszych barwach. Ekonomiczni eksperci GfK każdego roku obliczają, jak zmienia się siła nabywcza mieszkańców krajów europejskich liczona na głowę. Pod koniec października oszacowali, że przeciętny Europejczyk może w tym roku wydać o 773 euro mniej niż rok wcześniej – to ekonomiczne skutki pandemii. O taką sumę zmalała bowiem jego roczna siła nabywcza, która w 2020 r. wynosi 13 894 euro. Skurczyła się z powodu pandemii o 5,3 proc.

Czytaj też: Nie będzie lockdownu, będzie breakdown

Mniejsza strata, ale boli bardziej

Statystyczny Kowalski w 2019 r. dysponował sumą 7 589 euro, w tym już 7 143 euro, czyli o 446 euro mniej. Ale mniejsza suma straty boli nas bardziej, bo oznacza większą część domowego budżetu (5,9 proc.). Siła nabywcza statystycznego Kowalskiego maleje szybciej niż siła przeciętnego Europejczyka. Wniosek jest taki, że Polska z ekonomicznymi skutkami pandemii radzi sobie gorzej niż inne kraje. Zbadano ich 42. Lepiej, niż wynika ze średniej, radzi sobie 16 państw. Gorzej – 26 pozostałych, wśród nich Hiszpania, Francja i Polska, stąd te złe nastroje. W tym rankingu zajmujemy dopiero 28. miejsce. A więc dystans między nami a krajami, które ze skutkami pandemii radzą sobie najlepiej, powiększa się.

GfK, porównując niekorzystne zmiany siły nabywczej obywateli Europy, zwraca uwagę, że najlepiej ze skutkami pandemii radzi sobie... Szwecja. Dochody jej obywateli liczone na głowę maleją najwolniej spośród krajów Unii Europejskiej, poza UE jeszcze lepiej broni się bogaty Liechtenstein oraz Szwajcaria. Siła nabywcza statystycznego Szweda wynosi więc w tym roku 20,9 tys. euro, kurczy się najwolniej. Wprawdzie generalnie bogatsi są Duńczycy (25,2 tys. euro rocznie na głowę), ale pandemia dała się im we znaki bardziej, więc dystans między nimi zmalał. Dobrze radzą sobie Austriacy (23,6 tys. euro), Niemcy (22,4 tys. euro) oraz Irlandia (21 tys. euro). Od tej czołówki Polska zaczyna odstawać.

Czytaj też: Spadek PKB w II kw. Wiemy, ile kosztował lockdown

Nie jesteśmy prymusem

Wskaźnik, którym posługuje się GfK, nie jest powszechnie wykorzystywany przez ekonomistów, ale precyzyjnie przedstawia zawartość portfeli. – Mierząc siłę nabywczą, braliśmy pod uwagę wszystkie dochody: zarobki, świadczenia społeczne, emerytury, transfery od rodziny zarabiającej za granicą, a nawet dochody z szarej strefy – wyjaśnia Agnieszka Szlaska-Bąk, ekspertka z GfK. – Odjęliśmy też od nich wszystkie składki i podatki, a wynik został podzielony przez liczbę mieszkańców. Tak powstał dochód rozporządzalny w pandemii dla obywatela każdego kraju, czyli kwota, którą ma do wydania przeciętny obywatel, pieniądze którymi dysponuje naprawdę. Prawdziwe netto. W ubiegłych latach ta suma była zawsze wyższa, niż wynikało z oficjalnych statystyk, teraz jest odwrotnie. Jeśli jednak drugi lockdown potrwa kolejne dwa miesiące, Polacy mogą zbiednieć nawet o 24 proc. ostrzegają eksperci GfK. O tyle może skurczyć się nasza siła nabywcza.

Zamożność, czyli siła nabywcza obywateli, w poszczególnych krajach bardzo się różni. Obywatel najbogatszego Liechtensteinu jest aż 37 razy bogatszy od mieszkańca Ukrainy, najbiedniejszego w Europie, z siłą nabywczą na poziomie zaledwie 1 703 euro. Unia Europejska jest jednak mniej dochodowo rozwarstwiona niż cała Europa. Siła nabywcza Duńczyka jest od przeciętnej tylko o 81,2 proc wyższa, Austriaka – o 69,7 proc., Niemca – o 61,1 proc.

Miernik siły nabywczej lepiej pokazuje, jak radzą sobie z atakiem pandemii gospodarstwa domowe i mieszkańcy różnych krajów w Europie. Oczywiście zamożność obywateli zależy od stanu gospodarki, ale sam wskaźnik wzrostu czy – jak obecnie – spadku PKB o 8 proc. w drugim kwartale br. o sytuacji ludzi mówi niewiele. Nie mówi o nich także średnia płaca, która według GUS w sierpniu wyniosła 5 338 zł. Czyli biorąc pod uwagę inflację (w październiku 2020 ceny wzrosły o 3 proc. w stosunku do tego samego okresu rok wcześniej), nie tylko nie uległa zmniejszeniu, ale nawet lekko wzrosła. Odwrotnie, niż pokazuje wskaźnik siły nabywczej.

Czytaj też: Unieważnić kryzys. Dlaczego przedsiębiorcy żądają niemożliwego?

Dobijane usługi i zombie jobs

Problem w tym, że ta średnia nie uwzględnia zarobków pracowników przedsiębiorstw zatrudniających mniej niż dziewięć osób. To ponad 3 mln osób. I to właśnie takie firmy straciły najbardziej: restauracje, zakłady fryzjerskie, organizatorzy eventów, w zasadzie niemal cały sektor usług. Tylko w trzecim kwartale wskaźnik niewypłacalności sektora usług podskoczył aż o 83 proc. – informuje firma ubezpieczająca należności Euler Hermes. Teraz dobijany jest po raz drugi.

O najmocniej dotkniętych pandemią nie mówi precyzyjnie nawet stopa bezrobocia, dziś 6,1 proc. To stosunek liczby poszukujących zatrudnienia do wszystkich pracujących. Pomija rosnącą liczbę niepracujących. Część tych, którzy pracę stracili, po prostu się w urzędach pracy z różnych względów nie pojawia, więc nie psują statystyki. Są też osoby, którym pracodawca obciął etat np. do trzech czwartych. Według Polskiego Instytutu Ekonomicznego w czerwcu, a więc już po pierwszym lockdownie, w takiej sytuacji znalazło się aż 30 proc. pracujących.

Wreszcie część oficjalnie figurujących w statystykach miejsc pracy to już tylko zombie jobs. Będą jeszcze przez chwilę utrzymywane, bo taki był warunek uzyskania pomocy od państwa, ale ludzie już wiedzą, że zostaną zwolnieni. Business Center Club, jedna z organizacji przedsiębiorców, jeszcze przed ogłoszeniem powtórnego lockdownu alarmował, że warunki pomocy, jakiej państwo udzieliło firmom, czyli utrzymanie dotychczasowego stanu zatrudnienia, nie będą spełnione. Wiele osób pracę straci, a GUS zarejestruje to później.

Optymizm rządzących, jakim tryskali po odmrożeniu gospodarki, szybko się ulatnia, konsumentów – jeszcze szybciej. Odbicie w czwartym kwartale tego roku miało spowodować, że w całym roku recesja będzie niższa niż 4 proc. Są powody do obaw, że tak się nie stanie. W czasie zamrożenia wiele firm, czekając na pomoc państwa, nie wyrejestrowywało działalności, a ich wierzyciele zwlekali ze złożeniem w sądzie wniosków o upadłość. Teraz fala ruszyła, oficjalnie ogłoszonych upadłości i likwidacji firm jest coraz więcej. Tomasz Starus z Euler Hermes spodziewa się, że w tym roku zbankrutuje o 13 proc. więcej przedsiębiorstw niż w ubiegłym. W kolejnym zniknie z rynku już o 23 proc. więcej. Za tymi liczbami kryją się ludzkie dramaty, nie tylko malejąca siła nabywcza. W tym wskaźniku odbijają się jednak najszybciej.

Czytaj też: Przemysł spotkań w zapaści

Czarna godzina

Rosną frustracje spowodowane powtórnym lockdownem. Autorzy raportu GfK pozbawiają złudzeń, przewidując jego skutki. – Dla Polaków kolejne dwa miesiące zamrożenia gospodarki będzie oznaczać spadek potencjału nabywczego w granicach 14–24 proc. – obawia się Agnieszka Szlaska-Bąk. Najmocniej zostaną uderzeni mieszkańcy najbiedniejszych regionów. W Polsce najbiedniejsi mieszkają w powiecie szydłowieckim, tam pracodawcą zatrudniającym więcej niż dziewięć osób jest tylko państwo. Średniej krajowej nikt tu nie zarabia. Już teraz siła nabywcza mieszkańca Szydłowca jest 2,6 razy mniejsza niż mieszkańca Warszawy. W stolicy rocznie dysponujemy 12 120 euro na głowę, w Szydłowcu – zaledwie 4 721 euro.

Czarna godzina nadeszła, ale Polacy obawiają się jeszcze gorszych czasów. – Wzrostu cen i kryzysu gospodarczego boimy się bardziej niż zakażenia koronawirusem – twierdzi Andrzej Mykowski z Ipsos. Mimo że w czerwcu jeszcze tylko 17 proc. badanych znało kogoś, kogo wirus zaatakował, a teraz z jego ofiarami zetknęła się już prawie połowa z nas.

Ponownie zamknięto restauracje, następną ofiarą lockdownu zostały galerie handlowe. A jednak po ogłoszeniu, że tak się stanie, nie ruszyliśmy do sklepów. Z liczników przy wejściach i obserwacji z kamer wynika, że po otwarciu galerii wróciło do nich tylko 70 proc. klientów. Najemcy, którym obniżono czynsze, powrócili prawie wszyscy. – A mimo to w czarnym tygodniu między 19 a 25 października ruch zmalał o kolejne 10 pkt proc. – zauważa Radosław Knap, prezes Polskiej Rady Centrów Handlowych. Powodem nie jest raczej rosnąca obawa przed zakażeniem, w opustoszałych galeriach jest obecnie bezpieczniej niż w kościołach. Trudno zrozumieć, dlaczego mimo takiej wstrzemięźliwości konsumentów zostały zamknięte, a zaraz potem także sklepy meblowe. Nie były zagrożeniem dla zdrowia.

Czytaj też: Mamy najgłębszą recesję od 1990 r., ale się podniesiemy?

Mniejszy koszyk zakupowy

Pandemia istotnie zmieniła zachowania konsumentów, a te, które wydawały się przejściowe, zaczynają się utrwalać – uważa Andrzej Mytkowski z Ipsos. – Spada nasza siła nabywcza, ale zamknięcie w domach skłoniło także do refleksji. Czy naprawdę potrzebujemy aż tylu rzeczy? Z badań Ipsos wynika, że 45 proc. badanych po prostu kupuje mniej, a 41 proc. zamierza tak robić także po wygaśnięciu pandemii. Aż 51 proc. Polaków wręcz uważa ograniczenie wydatków za pozytywną stronę pandemii.

Zmienił się nasz koszyk zakupowy. Chodzimy do sklepu tylko po to, co niezbędne, czyli żywność oraz środki higieny. Zminimalizowaliśmy nasze oczekiwania w kwestii oferty, nie potrzebujemy tak dużego wyboru, jaki oferują sieci hipermarketów. Po co cała półka z szamponami, wystarczą dwa albo trzy. Analitycy rynku widzą, że gwałtownie maleje rentowność sieci handlowych, spodziewają się, że najsłabsze będą się zamykać. Hipermarkety pandemia wykończy jako pierwsze, ale są i takie, które wirus tuczy.

W regionach najsilniejszych ekonomicznie, czyli w wielkich miastach, kolejnego trendu jeszcze nie widać. Tu nadal królują dyskonty, jak Lidl czy Biedronka. W Szydłowcu i innych regionach, w których pandemia najbardziej ludzi zubożyła, mieszkańcy chodzą po zakupy do Dino. Nieważne, że siermiężne placówki tej sieci mają nieatrakcyjne lokalizacje i skromny wybór towarów. To obecnie bardziej zaleta niż wada, mniej czasu spędza się przy półkach. Liczy się też, że są blisko, w malutkich miejscowościach i na wsiach można do nich dojść piechotą. I są tanie. Więc Dino na biednych bogaci się błyskawicznie, w ciągu dziewięciu miesięcy tego roku jego przychody wzrosły o ponad 33 proc. – do 7,36 mld zł. Sieć otworzyła 153 nowe sklepy – podaje portal dlahandlu.pl.

Czytaj też: Serial Gowina z zamykaniem sklepów meblowych

Czego nie potrzebujemy w pandemii

Ipsos pyta regularnie, jakie zakupy nawet w czasie pandemii są nam niezbędne, co kupujemy dla przyjemności, z czego zrezygnujemy na jakiś czas, a co uznajemy za zbędne. I stwierdza, że z każdym miesiącem rozrasta się rubryka rzeczy zbędnych, ale także takich, których kupowanie sprawia nam przyjemność. Nie wiadomo, na jak długo z niej rezygnujemy. Najmniej dziwi stosunek do kosmetyków, pod maseczką makijaż jest niepotrzebny, nawet niewskazany. Zakupy upiększające dla 18 proc. ankietowanych nadal są niezbędne, 23 proc. odkłada je na później, 11 proc. nie potrzebuje wcale. Dla 48 proc. są przyjemnością, rzadsze wizyty w sklepach powodują, że sprawiamy ją sobie rzadziej.

Potrzebujemy o wiele mniej ubrań i obuwia, tylko 18 proc. respondentów uważa, że nowe są im teraz niezbędne. Wprawdzie zaledwie 6 proc. twierdzi, że na razie są wręcz zbędne, ale aż 39 proc. odkłada w czasie takie zakupy. Tej jesieni prawie połowa Polaków obejdzie się bez nowej kurtki czy butów. Największy krajowy producent, CCC, zamierza więc zamknąć w najbliższym czasie aż 108 placówek. Dobrze rokowało gospodarce, że tuż po pierwszym jej odmrożeniu ruszyliśmy do sklepów po sprzęt AGD, RTV oraz komputery. Najwyraźniej już się jednak obkupiliśmy, popyt się kurczy. Dlaczego mimo to je zamknięto? Auta (ich nabywcą były głównie firmy) nadal są niezbędne dla 12 proc. Wprawdzie potrzebę zakupu odczuwa aż 33 proc., ale obecnie jej nie zrealizuje, kolejne 47 proc. taki zakup uważa za niepotrzebny.

Pralki, lodówki czy zmywarki także dłużej poczekają na klientów. Na ich zakup zdecyduje się zaledwie 6 proc., 42 proc. potrzebuje nowego sprzętu, ale się wstrzyma, 44 proc. w ogóle ich nie potrzebuje. Niepotrzebny nam nawet sprzęt sportowy, tylko 4 proc. coś sobie kupi. 34 proc. pomyśli o tym później, a 46 proc. sprzęt do ćwiczeń uważa za zbędny. Ciekawostką są mocne alkohole – chwilowo zbędne dla 31 proc. ankietowanych, odłożone przez kolejne 19 proc. W samotności najwyraźniej pije się gorzej. Ale też bardzo mało czytamy. Tylko 4 proc. Polaków kupi książkę, 26 proc. taki zakup uważa za zbyteczny, a następne 36 proc. odłoży na lepsze czasy.

Czytaj też: Puste szkoły i galerie. Czemu służą nowe restrykcje

Ekspedientki na kwarantannie

Minęły czasy nerwowego robienia zapasów makaronu i papieru toaletowego. Ale mogą wrócić, jeśli nadal tak szybko będzie rosła liczba osób na kwarantannie. Z tego powodu nie może przychodzić do pracy już pół miliona osób. Boleśnie dotyka to handlu. Do pracy nie stawia się już 50 tys. ekspedientek – szacują wiadomościhandlowe.pl. Jeśli placówki zaczną być czasowo zamykane z tego powodu, konsumenci mogą zareagować nerwowo. Jeszcze bardziej nerwowi zaczną robić zapasy artykułów niezbędnych, jeśli pandemia wyłączy czasowo z pracy załogi producentów żywności. Spodziewamy się najgorszego.

Jeżeli podobne do polskiej strategie przetrwania zarazy wybiorą mieszkańcy innych krajów, to dwa najważniejsze silniki naszej gospodarki – konsumpcja i eksport – wysiądą.

Czytaj też: Poruszenie wśród handlarzy używanych aut

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

Kultura

Mario Bros. Ulubiony bohater dorosłych i dzieci. Sam ma w sobie coś z dziecka

Jak to się stało, że ulubionym bohaterem dorosłych i ich dzieci stał się wąsaty hydraulik w czerwonej czapce?

Michał R. Wiśniewski
23.05.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną