W ostatnich latach polską politykę pieniężną zdominowała nudna przewidywalność. Dopiero pod koniec roku NBP zaczął zaskakiwać: najpierw dwukrotnym osłabieniem kursu złotego, a potem niespodziewaną wypowiedzią prezesa Adama Glapińskiego (popartą przez część członków RPP) sugerującą obniżki stóp procentowych w I kw. 2021 r. Aby zrozumieć motywacje NBP i możliwe konsekwencje jego działań, trzeba osadzić ostatnie wydarzenia w szerszym kontekście.
Od marca RPP trzykrotnie obniżała wysokość stóp procentowych. Od maja stopa referencyjna NBP utrzymuje się na poziomie 0,1 proc. Cięcia były reakcją na gwałtownie kruczącą się w okresie lockdownu gospodarkę. Miały obniżyć koszty kredytu i poprawić jego dostępność, dając ulgę prywatnym, a przede wszystkim firmowym kredytobiorcom. NBP prowadzi też program skupu aktywów – obligacji skarbowych i gwarantowanych przez Skarb Państwa, dzięki czemu zapewnia ich płynność i obniża koszty rządowej polityki antykryzysowej: banki komercyjne chętniej kupują skarbowe obligacje, wiedząc, że w razie czego znajdą na nie kupca w banku centralnym. Obniżka stóp i wpompowanie dodatkowego strumienia pieniędzy w gospodarkę przez skup obligacji były narzędziami stosowanymi przez banki centralne innych krajów. Choć ich skuteczność, jeśli chodzi o zwiększenie dostępności kredytu dla firm, była znikoma (banki komercyjne obawiały się ryzyka związanego z udzielaniem pożyczek przedsiębiorcom w niepewnych czasach), to również niewielkie były koszty tego działania. Przez niskie stopy rentowność banków obniżyła się, ale nie na tyle, by zagrozić kryzysem w sektorze finansowym.