Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Rolnik sam w Norwegii (tęskni za Polakiem)

Przed pandemią co roku wiosną i latem do Norwegii za pracą ściągało niemal 30 tys. Polaków. Zatrudnienie znajdowali najczęściej w rolnictwie. Przed pandemią co roku wiosną i latem do Norwegii za pracą ściągało niemal 30 tys. Polaków. Zatrudnienie znajdowali najczęściej w rolnictwie. Skylar Jean / Unsplash
W Norwegii kwitną sady, kwitnie też konflikt między rolnikami a rządem. Przyczyną sporu są zbyt niskie dotacje i zamknięte od stycznia granice, które uniemożliwiają przyjazd robotników sezonowych. Norwescy rolnicy apelują: wpuśćcie naszych stałych pracowników z Polski.

Przed pandemią co roku wiosną i latem do Norwegii za pracą ściągało niemal 30 tys. Polaków. Zatrudnienie znajdowali w turystyce, w budowlance, w przetwórstwie ryb, a przede wszystkim w rolnictwie. W maju przyjeżdżali na zbiory brukselek i szparagów. W połowie czerwca do wyjazdu pakowali się zatrudnieni na plantacjach truskawek i malin. Późnym latem z kolei pracownicy sadów śliwkowych i jabłkowych. W tym roku walizki kurzą się na szafie, a norweski rząd nie spieszy się z zajęciem ostatecznego stanowiska w kwestii swobodnego przemieszczania się do i z Norwegii.

Czytaj także: Zatrute fiordy

Norwegia zamyka się przed koronawirusem. I nie tylko

29 stycznia 2021 r. premier Norwegii Erna Solberg zamknęła granice dla obcokrajowców. Początkowo tylko na dwa tygodnie, szybko jednak stało się jasne, że obostrzenia zostaną na dłużej. Powód? W Norwegii zaczęła rozprzestrzeniać się brytyjska mutacja koronawirusa. Drugie dno? Wrześniowe wybory parlamentarne – jako przewodnicząca Partii Konserwatywnej Solberg nie może popełnić żadnego błędu. A opozycja już zarzuca rządowi brak skutecznych działań w zapobieganiu nowym zakażeniom.

Zamknięcie granic i utrzymywanie tego statusu nie były decyzjami bezkosztowymi. Swoje obawy niemal natychmiast wyrazili przedsiębiorcy z przemysłu stoczniowego, budowlanego, rybnego oraz rolnicy. To właśnie te gałęzie przemysłu opierają się w dużej mierze na sile roboczej ze Wschodu.

Czytaj także: Skąd się biorą łososie norweskie

Wsparcie dla rolników i walka z bezrobociem

Jeszcze w lutym rząd przedstawił projekt wsparcia dla rolnictwa. Zgodnie z nim miejsce obcokrajowców na stanowiskach sezonowych mają zajmować mieszkańcy Norwegii przebywający na zasiłku z Urzędu Pracy i Opieki Społecznej (NAV). Rolnikom obiecano 40 mln koron z budżetu państwa na mobilizację norweskiej młodzieży i bezrobotnych do pracy właśnie przy uprawach – pracy, którą przez ostatnie 20 lat wykonywali głównie doświadczeni robotnicy sezonowi z zagranicy, przede wszystkim z Polski.

Choć zbiór owoców i warzyw to zajęcie, które być może nie wymaga wyjątkowych kwalifikacji, to doświadczenie jest już w nim istotne: pracownik musi zdobyć najpierw pewną wiedzę na temat funkcjonowania danego gospodarstwa czy choćby klasyfikacji owoców i warzyw. Poza tym maj i czerwiec w Norwegii mogą serwować próbki wszystkich pór roku, co dla robotników oznacza ciężką pracę fizyczną przy każdej możliwej pogodzie. Zaczyna się bardzo wcześnie rano, a dzień roboczy nie kończy się po ośmiu godzinach. I tak przez sześć do ośmiu tygodni. Często bez wolnych sobót i niedziel.

Norwescy rolnicy obawiali się więc, że ludzie wysłani przez NAV – inaczej niż znani im już, często stali pracownicy z Polski – nie będą mieli odpowiedniej motywacji do tak wymagającej pracy. Będą dyspozycyjni maksymalnie od 8:00 do 16:00 i nie w weekendy, okażą się młodzieżą wypychaną na siłę do wakacyjnej pracy przez rodziców lub osobami, które tak naprawdę nie chcą pracować, bo wygodniej jest im żyć na zasiłku dla bezrobotnych. To świadczenie w Norwegii jest zależne od wcześniejszych zarobków. Dla tych, których średnia miesięczna pensja z ostatnich 12 miesięcy przed utratą pracy nie przekraczała równowartości 11 tys. zł, zasiłek to nawet 80 proc. tego dochodu. Ci, którzy przed przejściem na świadczenie zarabiali średnio powyżej 11 tys. zł miesięcznie, dostają na konto 62,4 proc. wcześniejszej wypłaty. Za miesiąc pracy na roli zarobiliby mniej niż 9 tys. zł. Zatem bardziej opłaca się im po prostu nie robić nic.

Czytaj także: Na krańcach Norwegii

Norwegowie na polach i w sadach?

W połowie maja przyszedł czas weryfikacji rządowego projektu. Pierwsze dni nie zapowiadały mu świetlanej przyszłości. 17 maja całą Norwegię obiegł post Christel Taranger Freberg, żony rolnika Bernta Freberga, który wraz z dwoma braćmi prowadzi gospodarstwo na wyspie Nøtterøy, na południe od Oslo. Jest to jedyny w kraju dostawca brukselki, pasternaku, selera i białej kapusty na mrożonki. Christel Freberg pisze w nim tak: „Wczoraj na zbiory szparagów miało przyjechać dziesięć osób wysłanych z NAV. Pojawiło się tylko pięć z nich, troje zrezygnowało od razu po usłyszeniu zadania (zbiór szparagów i układanie ich w pojemnikach), a pozostała dwójka poddała się w trakcie. Nikt nie ukończył nawet jednego dnia pracy”.

Post uzyskał niemal 1,5 tys. udostępnień, a do głosu Freberg dołączyły inne głosy z różnych części Norwegii. Rolnicy otwarcie proszą o umożliwienie wjazdu ich doświadczonym pracownikom sezonowym, głównie z Polski i Litwy. – Ludzie mogą myśleć, że zbieranie malin to bardzo prosta praca. Ale to wcale nie jest takie łatwe – mówi „Polityce” Arnt Magne Paulen, właściciel plantacji malin i sadu śliwowego w Innviku w zachodniej Norwegii. – Niektórzy moi pracownicy przyjeżdżają do mnie już od 20 lat. Dobrze znają więc specyfikę pracy. Najwygodniej byłoby, gdyby w tym roku pracowały dla mnie te same osoby co zawsze. Znam je i im ufam.

Paulen zatrudnia Polaków nieprzerwanie od 1998 r. Na początku było to tylko kilka osób, w ostatnich trzech latach grupa rozrosła się do 28. Część z nich to studenci, którzy przyjeżdżają na jeden, dwa, czasem nawet trzy sezony, większość jednak pracuje z Paulenem od ponad 12 lat.

– Czuję w tej sytuacji sporą odpowiedzialność. Chcąc nadal być dobrym szefem, nie mogę im po prostu powiedzieć: w tym roku nie mam dla was pracy, bo będą dla mnie pracować Norwegowie. Pandemia to poważna sprawa i przestrzeganie zasad ustanawianych przez rząd ma najwyższy priorytet. Ale jeśli tylko pojawi się szansa, żeby moi stali pracownicy mogli przyjechać do Norwegii, to ich tu sprowadzę – zapewnia plantator.

Czytaj także: UE się dogadała. Certyfikaty covidowe od czerwca

Odmowa za odmową

Szansa teoretycznie istnieje. Rolnicy składają niezwykle skomplikowane wnioski o zwolnienie z ograniczeń wjazdu dla swoich pracowników, dla każdej osoby indywidualnie. Zwolnienia przyznawane są tylko wtedy, gdy pracownik wykazuje specjalne umiejętności, których nie można znaleźć w Norwegii. We wniosku należy uzasadnić, dlaczego na stanowisko nie można przyjąć Norwega i jakie specjalne kwalifikacje posiada osoba, która ma dostać pozwolenie na wjazd. Trudno oprzeć się wrażeniu, że procedura obliczona jest na zniechęcanie do takich próśb.

„Czy doświadczenie, wytrwałość i chęć do pracy to specjalne umiejętności?” – pyta retorycznie Freberg. „Do tej pory złożyliśmy 43 wnioski o pozwolenie na przyjazd naszych stałych pracowników sezonowych. Na początku formularz był tak nowy, że nikt nie miał uprawnień do jego zatwierdzenia. A teraz dostajemy odmowę za odmową” – czytamy w poście.

Pozostaje problem opłacenia hotelu kwarantannowego. Obecnie tych nielicznych, którzy mogą wjechać do Norwegii, obowiązują testy, rejestracja przyjazdu i dziesięciodniowa izolacja. Doba hotelowa kosztuje 500 koron (ok. 220 zł).

„Tak, jesteśmy gotowi zapłacić nawet 200 tys. koron [ok. 88 tys. zł] za hotel dla naszych stałych pracowników z Polski i Litwy, o których wiemy, że dadzą radę, zamiast korzystać z usług stu niedoświadczonych Norwegów, co do których nie mamy pewności, czy się sprawdzą” mówią NRK właściciele farmy Borgestad Gård. „Na pewno znalazłoby się wielu Norwegów, którzy nadają się do tej pracy, ale jeśli nie mają żadnego doświadczenia, ryzykujemy opóźnienia” dodają dyplomatycznie.

Czytaj fragment książki „Najlepszy kraj na świecie”

„Genialny” sposób na norweskie bezrobocie

Rząd widzi jednak nadzieję w aktywizacji bezrobotnych i młodych. Minister rolnictwa i żywności Olaug Bollestad uważa, że jeśli teraz odpowiednio wyszkoli się norweską młodzież, rolnicy będą mogli mieć pracowników tymczasowych i sezonowych przez długi czas. Rząd proponuje też tymczasowy system, w którym osoby pobierające zasiłek dla bezrobotnych i podejmujące pracę sezonową na farmach mogą zatrzymać połowę zasiłku. Dla rolników to jednak kolejna nieudana próba wyjścia z kryzysu, tym razem ich kosztem. „Wszyscy dobrze rozumiemy, że to nie ewentualny wzrost zakażeń jest powodem uniemożliwiania wjazdu zagranicznej sile roboczej” – pisze Christel Taranger Freberg. „Politycy uważają, że znaleźli genialne rozwiązanie problemu norweskiego bezrobocia. Przecież każdy może pracować na farmie! Przynajmniej dopóki nie dostanie tej »właściwej« pracy”.

Argument o ewentualnym rozprzestrzenianiu koronawirusa przez przyjezdnych również budzi wątpliwości. Ryzyko powstania ogniska covid-19 przy stu Norwegach, którzy mają po pracy kontakt z 5–10 bliskimi osobami, jest dużo większe niż przy 45 obcokrajowcach, którzy żyją na farmie i nie spotykają się z nikim spoza gospodarstwa. Jeśli okaże się, że ktoś w gospodarstwie jest zakażony, wszyscy pracownicy będą musieli odbyć kwarantannę w samym środku sezonu. A jeśli nikt nie będzie mógł wtedy pracować, niezebrane owoce po prostu się zepsują.

Czytaj także: Moda na samozbieranie

Polacy bez pracy – i dochodu

Nad norweskimi rolnikami wisi widmo strat finansowych i kar za niedotrzymanie umów z odbiorcami ich owoców i warzyw. A 30 tys. Polaków, którzy co roku liczyli na dochód z pracy sezonowej, tkwi w zawieszeniu lub szuka innych rozwiązań. Osoby zatrudnione przy zbiorach w Norwegii po dwóch miesiącach pracy mogły przywieźć do Polski co najmniej 17 tys. zł. W kraju, wykonując tę samą robotę, mogłyby zarobić zaledwie nieco ponad jedną trzecią tej kwoty. Nic więc dziwnego, że chętnych do pracy sezonowej w innym kraju w pierwszym roku pandemii przybyło. Wyniki Barometru Rynku Pracy na IV kw. 2020 r. wykazują, że blisko 18 proc. badanych niewykluczonych z rynku pracy rozważało w ciągu najbliższego roku wyjazd za granicę w celach zarobkowych, a Norwegia była na 4. miejscu na liście preferowanych krajów. Obecne norweskie obostrzenia dotyczące ruchu granicznego są ważne do 1 lipca. Jeśli rząd nie zmieni decyzji w tej sprawie, pozostawi w trudnej sytuacji nie tylko i tak zdenerwowanych już rolników, ale także obcokrajowców, na których opierało się kilka gałęzi norweskiego przemysłu.

Mam taką niepisaną umowę z Polakami, z którymi do tej pory pracowałem, że zrobię wszystko, żeby mogli przyjechać. Wiele z tych osób to już nie tylko pracownicy, ale przyjaciele. Od zatrudnienia u nas w znacznej mierze zależą ich domowe budżety. Wciąż żywię nadzieję, że będziemy mogli razem pracować tak jak w poprzednich latach – podsumowuje z przekonaniem Arnt Magne Paulen.

Czytaj także: Polskie seniorki z pracy za granicą utrzymują całe rodziny

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną