Port lotniczy Warszawa-Radom, bo tak ma się nazywać, szczęścia nie miał od początku. Nie dość, że jest budowany na miejscu lotniska, z którego nikt nie chciał latać, to jeszcze ma bardzo zabawnego promotora. Posła Marka Suskiego z PiS. Jego opinia, że „ponieważ polscy turyści głównie latają na południe, to port lotniczy położony na południu od Warszawy jest dogodną lokalizacją”, stała się hitem i wywołała głośny śmiech w sieci.
A jak jest rzeczywiście? Skoro pas startowy w Radomiu leży 87 km na południe od pasa startowego Lotniska Chopina w Warszawie, to podróż do Afryki potrwa stamtąd 6–8 minut krócej. – To bardzo niewielka oszczędność, ale jest – mówi Dominik Punda, pilot w liniach lotniczych, i dodaje: – Taki lot z Radomia do Hurghady jest tańszy o ok. 300 dol. Bo paliwa zużyje się mniej. Zauważalna oszczędność powstanie przy dużej liczbie połączeń. Tyle że za dojazd do Radomia też trzeba zapłacić i cały czar „bliskości Afryki” pryska.
Czytaj też: Koniec lotniska w Modlinie?
Wypas i elegancja
Kto choć raz podróżował z portu w Modlinie, na pewno doceni to, co zobaczy w Radomiu. Nowy terminal jest bardzo dobrze zaprojektowany. Czyli przede wszystkim tak, żeby droga od budynku do samolotu była jak najkrótsza. Zaplanowano dziewięć bramek czy, jeśli ktoś woli, „gate′ów”. Nie będzie rękawów, ale także nie będą potrzebne autobusy. Samoloty mają być parkowane na tyle blisko, że pasażerowie dojdą do nich piechotą.
Budynek terminala wykonano z najwyższej jakości materiałów. – Tej klasy posadzkę można znaleźć jeszcze tylko na lotnisku w Dubaju – zachwalają pracownicy budowy. Antracytowa i kremowa elewacja robi wrażenie i w porównaniu z przywoływanym już konkurencyjnym Modlinem wyznacza inną jakość. Jeśli będzie potrzeba, to terminal, zaplanowany na obsługę 3 mln pasażerów rocznie, można powiększyć o drugi taki sam. Zarezerwowano na to miejsce obok.
Płyta postojowa pomieści 11 samolotów. Dziewięć klasy C, czyli takich jak wąskokadłubowe boeingi 737 lub airbusy 320, i dwa klasy E, takie jak szerokokadłubowy Boeing 787 Dreamliner. Pas startowy ma długość 2,5 km. To pozwala na start i lądowanie każdej w zasadzie współczesnej maszyny pasażerskiej.
Ale pierwszy problem zaczyna się właśnie od pasa startowego, który usytuowany jest tak, że nad Radomiem stanie się głośno, bo „z uwagi na kierunek wiatru piloci będą preferowali start nad miasto” – uważa Dominik Punda, kapitan na samolotach Airbus A320. A jeśli Radom ma być dla linii atrakcyjny, to port musi być czynny też w nocy. – Poziom hałasu będzie mierzony dopiero po otwarciu lotniska – mówi Katarzyna Piechota-Kaim, rzeczniczka prasowa Urzędu Miejskiego w Radomiu. – Jeśli przekroczy dopuszczalne normy, Polskie Porty Lotnicze, czyli właściciel obiektu, będą musiały zapłacić za wymianę okien w strefie, w której jest za głośno – precyzuje.
Czytaj też: Małe lotniska na skraju przepaści
Hałas to byłby sukces
Ale jeśli nad Radomiem byłoby naprawdę głośno, toby się okazało, że biznes wypalił. To lotnisko już raz zasłynęło w całym kraju z powodu panującej tam ciszy. Gdy było czynne, czyli w latach 2014–16, nie latał stamtąd nikt lub prawie nikt. – Wtedy zarządzało tym portem miasto, które o transporcie lotniczym nie miało wielkiego pojęcia. Teraz nad biznesowym sukcesem pracują najlepsi specjaliści w kraju – mówi Andrzej Klewiado, rzecznik Polskich Portów Lotniczych.
A wyzwań jest dużo. Prawie nie ma w Europie lotnisk tak daleko położonych od swojej głównej metropolii. Tylko porty Frankfurt-Hahn i Oslo-Torp są podobnie co Warszawa-Radom oddalone ponad 100 km od centrów miast. I choć z uwagi na zbyt wiele zmiennych nie da się wprost porównać warunków polskich do niemieckich lub tych w Norwegii, to już „na oko” widać, że ludzie podróżujący z tamtych lotnisk łatwo nie mają. Czas dojazdu z miasta w obu przypadkach wynosi dwie godziny, a koszt też nie jest mały; w przeliczeniu na nasze pieniądze to ok. 70 zł.
Oczywiście w Polsce tak drogo być nie musi. Dobry przykład dał już przecież port Olsztyn-Mazury, który zaoferował pasażerom bilet kolejowy za 10 zł do oddalonego o 56 km Olsztyna. Dziś z rogatek Warszawy do lotniska w Radomiu, w zależności od warunków na drodze i przestrzegając przepisy, jedzie się 1 godz. i 20 min. – Mamy nadzieję, że po zakończeniu przebudowy ostatniego odcinka trasy S7 czas przejazdu będzie o kwadrans krótszy – mówi Andrzej Klewiado.
Według niego po dokończeniu przebudowy torów kolejowych trasę Warszawa Zachodnia–Radom Wschód da się przejechać w godzinę. – Ze stacji w Radomiu uruchomimy darmowy autobus do portu lotniczego. To tylko 2 km – dodaje Klewiado. Przedstawiciele Polskich Portów Lotniczych przypominają zresztą, że klienci nowego lotniska to nie tylko Warszawa. To także oddalone o 87 km Kielce i całe województwo świętokrzyskie. I w tym upatrują nadziei.
Czytaj też: Podatek na paliwo lotnicze. To koniec tanich linii?
Kto obsłuży trasę Radom–Londyn
– Prowadzimy rozmowy, z kim się da, czyli z biurami turystycznymi i liniami lotniczymi. Tymi tradycyjnymi, niskokosztowymi i specjalizującymi się w czarterowych rejsach wakacyjnych – deklaruje rzecznik PPL. Co z tego wyjdzie? Zdecydowany brak zainteresowania Radomiem wyraził Ryanair. – Nie planujemy obecnie rozwoju na nowych lotniskach w Polsce. Mamy tu sześć baz, a z portów w Modlinie, Krakowie i Katowicach oferujemy rejsy dla tych właśnie pasażerów, o których stara się Radom – mówi Michał Kaczmarzyk, prezes Ryanair Sun. I dodaje, że w sprawie Radomia nikt się z nim nie kontaktował.
Ryanair ma podpisaną bardzo korzystną dla siebie umowę z Modlinem, która kończy się za dwa lata. Co dalej? Można przewidzieć, bo jeśli Modlin nie zaoferuje irlandzkiej linii podobnych warunków na przyszłość, Ryanair stamtąd ucieknie. Już nie raz tak robił. Więc pewnie Modlin i Ryanair jakoś się dogadają.
– Na ten moment nie mamy planów dotyczących siatki połączeń z Radomia. Nie zamykamy się na propozycje biur podróży, ale żadne decyzje jeszcze nie zapadły – informuje Krzysztof Moczulski, rzecznik LOT. Nie wiadomo zatem, która linia to zrealizuje, ale „ten prestiżowy rejs Radom–Londyn będziemy mieli” – słychać na budowie.
Czytaj też: Lotnictwo nisko lata
Lotnisko bardzo polityczne
– Gdybyśmy mogli przejąć Modlin, tobyśmy nie inwestowali w Radom – powiedział chyba przypadkowo wiceminister infrastruktury Marcin Horała, tym samym wyjaśniając wszystko. Ta wypowiedź streszcza cały sens biznesowych decyzji ekipy PiS, która zachowuje się jak spółka prawa handlowego, dbając jedynie o własne zyski.
Dla Warszawy Modlin jako drugie lotnisko jest lokalizacją zdecydowanie lepszą niż Radom. I lansujący sam siebie na lotniczego eksperta Marcina Horała, jak widać, też to wie. Ale ponieważ decyduje polityka, a nie ekonomia, to władza woli wydać miliony na niepewny Radom, niż pomóc w rozwoju Modlina, gdzie nie ma pełni władzy.
Czytaj też: Lotowstyd – wakacje bez samolotu
Nadzieja dla Radomia
Radomianie, jak deklarują władze miasta, są „za”. – Mocno trzymamy kciuki za powodzenie przedsięwzięcia – mówi Katarzyna Piechota-Kaim. – Mamy nadzieję, że wszystko, co robią Porty Lotnicze, prowadzone jest na podstawie rzetelnych analiz. Sami dostosowujemy infrastrukturę miejską do potrzeb nowego lotniska – dodaje rzeczniczka radomskiego ratusza. Miasto chce nowych miejsc pracy, ale też sukcesu i prestiżu.
Porty regionalne mają dziś swój czas. Pasażerowie chcą latać z domu do miejsca docelowego – bez przesiadek w wielkich hubach. Dlatego, jeśli ludzie będą mieli pieniądze na podróżowanie, a biznesem lotniczym będą zarządzać fachowcy, a nie politycy, to biura podróży i przewoźnicy może skonstruują siatkę połączeń z Radomia. Dla pasażerów z regionu, niekoniecznie tylko z Warszawy.
Czytaj też: Covid zazieleni lotnictwo? To możliwe