Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Kronika zapowiedzianego kryzysu (energetycznego)

Elektrownia Bełchatów na terenie gminy Kleszczów Elektrownia Bełchatów na terenie gminy Kleszczów Michał Dyjuk / Forum
Po 2025 r. braki energii elektrycznej będą tak duże, że zagrożone może być funkcjonowanie krajowego systemu elektroenergetycznego – ogłasza ministerstwo środowiska. Ale o pomyśle, jak temu zaradzić, nie słychać.

Ministerstwo Klimatu i Środowiska (MKiŚ) opublikowało właśnie „Sprawozdanie z wyników monitorowania bezpieczeństwa dostaw energii elektrycznej”. Najważniejsza konkluzja tego dokumentu zawarta jest w lakonicznym zdaniu: „Wyniki analiz bilansowych wskazują na możliwość występowania istotnych i zwiększających się z biegiem czasu niedoborów wymaganej nadwyżki mocy w KSE po 2025 r.”. Co ono oznacza? Ano tyle, że po 2025 r. braki energii elektrycznej będą tak duże, że zagrożone może być funkcjonowanie krajowego systemu elektroenergetycznego (KSE). Będziemy żyć ze świadomością, że trzeszczący bilans energetyczny może w każdej chwili się zawalić i światło zgaśnie.

Czytaj także: Polski Bezwład Energetyczny, czyli Zjednoczona Prawica bez energii

Stara infrastruktura, nowa polityka energetyczna

Jakie są tego powody? Decydują o tym dwa równoległe zjawiska – techniczne i ekonomiczne. Z jednej strony dożywają swoich dni stare, ponadtrzydziestoletnie bloki węglowe w elektrowniach i elektrociepłowniach, z drugiej wali się model ekonomiczny energetyki. To pierwsze związane jest z tym drugim. Bo o wszystkim decyduje polityka energetyczno-klimatyczna UE dążąca do eliminacji paliw kopalnych. Konieczność płacenia coraz wyższych opłat za emisję CO2 w elektrowniach na węgiel brunatny i kamienny powoduje, że ich utrzymanie staje się coraz droższe, a czarna energia jest coraz bardziej wypychana z rynku przez zieloną (OZE).

Dziś jeszcze stare elektrownie korzystają z rynku mocy, czyli mechanizmu dotacji, dzięki czemu koncernom energetycznym biznes się spina. Jednak po 2025 r. kończy się możliwość takiego wsparcia. I pojawia się pytanie: co zrobić z elektrowniami, których utrzymanie będzie wiązało się ze sporymi stratami?

Czytaj także: Energetyka – przepalane pieniądze

Koncerny energetyczne nie widzą sensu, by dokonywać generalnych remontów czy wymian starych instalacji, bo to byłoby topienie pieniędzy, których nie mają zbyt wiele. Chcą, by węglowe źródła przejęło bezpośrednio na garnuszek państwo. Ma się tym zająć Narodowa Agencja Bezpieczeństwa Energetycznego i ona z naszych podatków będzie utrzymywała te elektrownie, dopóki nie znajdą się wystarczające źródła mniej emisyjne. I oczywiście tak długo, jak zgodzi się na to Komisja Europejska, która w ramach planu „Fit for 55” mocno dociska śrubę dekarbonizacji. Trudno się dziwić pośpiechowi Brukseli, kiedy czyta się mrożący w żyłach najnowszy raport IPCC na temat galopujących zmian klimatycznych.

Czytaj także: Naukowcy znów alarmują. Zaczyna brakować nam czasu

Bloki węglowe do wymiany. Jak, za co i na co?

Tak więc musimy wyłączać bloki węglowe w elektrowniach, których mamy wyjątkowo wiele, i zastępować je… No właśnie – czym? Z tym jest kłopot. Bo choć państwowe koncerny rwą się, by państwo zdjęło z nich ciężar elektrowni węglowych (bo banki nie chcą im pożyczać pieniędzy, bojąc się, że pójdą na węgiel), to nie rwą się też do nowych niskoemisyjnych inwestycji, które wypełnią powiększającą się lukę.

Urząd Regulacji Energetyki (URE) opublikował w czerwcu „Informację na temat planów inwestycyjnych w nowe moce wytwórcze w latach 2020–2034”. To kolejna publikacja dla czytelników o silnych nerwach. Okazuje się, że w latach 2020–34 planowane jest stworzenie nowych źródeł o łącznej mocy 14,2 GW i jednocześnie wyłączenie starych o mocy ok. 18,8 GW. Łatwo policzyć, że z polskiej energetyki ubędzie w tym czasie 4,6 GW. Czyli z systemu zniknie jedna duża elektrownia, większa niż Kozienice. A przecież już dziś bilans się nie spina i musimy importować energię, zaś do 2034 r. zapotrzebowanie na energię elektryczną wzrośnie, już choćby z tego powodu, że chcemy elektryfikować coraz więcej obszarów naszego życia, np. transport.

Czytaj także: Jest lato, a węgiel drożeje. Górnikom to jednak nie pomoże

Megawat megawatowi nierówny

Na dodatek analitycy z URE, dokonując bilansu starych i nowych źródeł energii, zwracają uwagę na ich różny charakter. Chodzi o to, że megawat megawatowi nierówny. Liczy się jego dyspozycyjność, czyli możliwość włączenia do systemu w dowolnym momencie. W przypadku tradycyjnych elektrowni na paliwa kopalne – węgiel albo gaz – ta dyspozycyjność jest wysoka, w przypadku źródeł odnawialnych stosunkowo niska. Przykładowo tradycyjna instalacja gazowo-parowa jest dyspozycyjna w 93 proc., elektrownia wiatrowa na lądzie w 14 proc.

Tak więc, by wypełnić lukę po blisko 19 GW utraconych źródeł tradycyjnych, trzeba stworzyć nowe z odpowiednią nadwyżką mocy. Potrzebne są źródła gazowe, bo choć to paliwo kopalne, jest dużo mniej emisyjne i wyjątkowo dyspozycyjne. Można je błyskawicznie włączyć, gdy system energetyczny potrzebuje nagłego zastrzyku mocy. Konieczne są też magazyny energii, by gromadzić ją w okresach, gdy są nadwyżki z OZE na okresy deficytowe.

Rozwiązania potrzebne „na wczoraj”

Niezbędna jest też rozbudowa sieci transgranicznych, by możliwy był większe niż dotychczas import. Tu jednak analitycy ostrzegają, by nadmiernie nie polegać na imporcie, bo nie wiadomo, czy kiedy nam będzie brakowało, sąsiedzi będą mieli nadwyżki. Wszystko to potrzebne jest „na wczoraj”, dlatego bajania o elektrowni jądrowej nie rozwiążą naszych kłopotów. Taka elektrownia, gdyby dziś zabrać się za budowę, powstałaby pod koniec lat 30. – gdyby wszystko dobrze poszło. A my musimy rozwiązywać nasze problemy w horyzoncie 5–10 lat.

Wszystko to pokazuje, w jakim ciemnym zaułku znalazła się nasza elektroenergetyka. I to w sytuacji, gdy politycy nieustannie mówią o bezpieczeństwie energetycznym. Przecież właśnie z myślą o bezpieczeństwie energetycznym, którego gwarantem może być tylko państwo, zainicjowana została za czasów PO-PSL i kontynuowana przez PiS operacja repolonizacji energetyki . Niemal wszystko, co można było odkupić od zagranicznych inwestorów, zostało odkupione. Poszły na to pieniądze, i to niemałe. W efekcie dziś mamy praktycznie państwowy monopol w branży. I budzimy się z ręką w nocniku, z coraz wyższymi rachunkami za energię. I co gorsza, nikt nie ma dobrego pomysłu, co z tym zrobić.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną