Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Rynek

Wojna o Turów, czyli Morawiecki na grillu Ziobry. Płacimy tę karę czy nie?

Kopalnia Węgla Brunatnego Turów Kopalnia Węgla Brunatnego Turów David W. Cerny / Forum
Polityczno-gospodarczy thriller pt. „Wojna o Turów” to serial, który wydaje się nie mieć końca. Właśnie zaczęła się piąta seria – i już na starcie mamy sporo zwrotów akcji. Koszt tej superprodukcji rząd oszacował wstępnie na 200 mln zł. Zapłacimy wszyscy i zapewne dużo więcej. Ale nie uprzedzajmy wypadków.

Zacznijmy od streszczenia poprzednich serii. W pierwszej, rozgrywającej się kilka lat temu, poznaliśmy miejsce dramatu. To Kopalnia Węgla Brunatnego Turów, leżąca w Worku Turoszowskim, przylegająca do granicy czeskiej i stanowiąca zaplecze surowcowe dla sąsiadującej z nią elektrowni PGE. Kopalni właśnie wygasała koncesja, a Czesi bardzo narzekali, że wydobycie wiąże się ze sporymi uciążliwościami dla mieszkańców przygranicznych wsi i miasteczek. My mamy węgiel i energię, a oni muszą znosić pył, hałas i borykać się z brakami wody. PGE wyjaśniało, że Czesi histeryzują i nic złego im się nie dzieje. Czesi liczyli, że ewentualne przedłużenie koncesji będzie możliwe dopiero po transgranicznych uzgodnieniach środowiskowych, w których – jako sąsiedzi – wezmą udział. Stało się inaczej, bo minister środowiska Michał Kurtyka mimo czeskich protestów przedłużył koncesję na wiele kolejnych lat.

Czesi skarżą Polskę przed TSUE

Druga seria thrillera zaczęła się mocno: Czesi wnieśli przeciw Polsce skargę do Trybunału Sprawiedliwości UE, żądając wstrzymania pracy kopalni. To rzadki przypadek sporu między państwami UE toczącego się przed TSUE. Rząd PiS sprawę zbagatelizował. Znów uznał, że Czesi zawracają głowę, a każdy sąd przyzna nam rację. Bo w naszym przypadku chodzi o bezpieczeństwo energetyczne kraju, a w ich najwyżej o pył, hałas i brak wody. Trybunał sprawę przyjął do rozpoznania, ale to musi potrwać. Na tym skończyła się druga seria.

Czytaj także: Stawka większa niż Turów.

Reklama