Gazociągiem jamalskim przez wiele lat płynęło przez Polskę do Europy 30 mld m sześc. rosyjskiego gazu rocznie. Teraz płynie on sporadycznie. Na ten rok Gazprom nie dokonał stałej rezerwacji przepustowości – robi to tylko od czasu do czasu, z dnia na dzień, rezerwując przesył niewielkich ilości paliwa.
Czytaj też: Ceny gazu przebijają kolejne sufity. Kurkiem kręci Putin
Płynie? Nie płynie?
Spragniona gazu zachodnia Europa z napięciem obserwuje meldunki firmy Gascade, niemieckiego operatora gazociągowego obsługującego tłocznię Mallnow na granicy z Polską, przez którą przepływa rosyjski gaz. Płynie? Nie płynie? I w którą stronę, bo od pewnego czasu Polska wykorzystuje gazociąg jamalski do importu paliwa z Niemiec. Często jest to zresztą gaz rosyjski. Rosyjski gaz płynący z Zachodu na Wschód? Świat staje na głowie.
Takie jednak są dziś realia, dlatego informacje, że w Mallnow pojawił się gaz, powodują zmiany na gazowych giełdach. Tak jak w ostatni wtorek, kiedy Gazprom zarezerwował przepustowość Jamału i po kilku godzinach przerwał tłoczenie. Wtedy ceny skoczyły.
Jaką grę prowadzi Gazprom? Wszyscy się nad tym zastanawiają. Są podejrzenia, że trzymanie Europy w niepewności przysparza koncernowi korzyści, bo powoduje wzrosty cen. Inni są zdania, że Rosjanie nie mają nadwyżek gazu, więc obsługują tylko stałych odbiorców, z którymi mają kontrakty długoterminowe – w tym polski PGNiG – a dodatkowe ilości sprzedają na wolnym rynku okazjonalnie. Wychodzi na to, że choć gazociąg Nord Stream 2 wciąż nie został uruchomiony, to Rosjanie mogą się obejść bez potężnego gazociągu jamalskiego. A przecież tłumaczyli, że NS2 jest im niezbędny, bo brakuje rur do przesyłu paliwa.
Czytaj też: Orbán tańczy na rurze, Kaczyński ma problem
Spory z Gazpromem i Komisją Europejską
Gazprom stara się przekonać Europę, że najlepiej będzie, jeśli poszczególne kraje będą wiązały się z nim długoterminowymi umowami. Polska tymczasem kończy w tym roku zakupy rosyjskiego gazu w ramach wieloletniego kontraktu jamalskiego. Elementem tej umowy była budowa gazociągu wiodącego przez nasz kraj. Odcinek wybudowała spółka EuroPol Gaz, należąca do Gazpromu i PGNiG. Obie firmy od dawna są na wojennej ścieżce, nie tylko w EuroPol Gazie, ale i we wzajemnych relacjach handlowych. Nie ustają spory i procesy.
Właśnie w tym tygodniu w Trybunale Sprawiedliwości UE zapadły dwa wyroki z powództwa PGNiG. W obu pozwaną była Komisja Europejska, ale przyczyną procesu był Gazprom. W pierwszej sprawie PGNiG zakwestionował ugodę KE z Gazpromem z 2018 r. Bruksela ścigała go wówczas za praktyki handlowe (w tym zakaz reeksportu gazu) i kontrakty długoterminowe z poszczególnymi krajami, sprawiające, że jedni mieli gaz tańszy, a inni droższy. Łamało to reguły jednolitego rynku i prawa konkurencji.
Komisji chodziło o to, by przymusić Rosjan do respektowania unijnych reguł. Gazprom zgodził się z oporami, w zamian żądając rezygnacji z nakładania na niego grożących mu surowych kar finansowych. I właśnie PGNiG zakwestionował tę ugodę. TSUE w pierwszej instancji uznał jednak, że nie doszło do naruszenia unijnego prawa, i skargę oddalił.
Tego samego dnia rozpoznawana była druga sprawa, którą PGNiG wygrał. Sukces jednak jest umiarkowany, bo zarzut miał charakter formalny. Chodziło o niezachowanie przez Komisję procedur w sprawie także dotyczącej działalności Gazpromu. Trybunał przyznał polskiej spółce rację, KE będzie musiała zająć się sprawą raz jeszcze.
Czytaj też: Wojna o OPAL
Po co nam ten gazociąg
Zaskakujące jest jednak to, że PGNiG prowadzi wojny przeciw Komisji w sprawie Gazpromu, zamiast sam wystąpić przeciw rosyjskiej spółce. A jest powód. Tym powodem jest właśnie pusty gazociąg jamalski. To dla nas realna strata, bo jeśli gaz nie płynie, to operator gazociągu, czyli Gaz-System, nie inkasuje opłat za tranzyt paliwa.
A przecież utrzymanie gazociągu kosztuje kilkaset milionów na rok. Same podatki na rzecz gmin, przez które przebiega, to ponad 100 mln zł rocznie. Dlatego mówi się o pomyśle nacjonalizacji gazociągu. Na razie w Sejmie pojawił się poselski projekt ustawy, która ma narzucić przedłużenie operatorskiej obsługi Gaz-Systemu nad polskim odcinkiem Jamału na kolejne lata, bo PGNiG i Gazprom niczego nie są w stanie ustalić.
Pytanie brzmi: co nam po gazociągu, którym można przetłoczyć ze Wschodu na Zachód dużo więcej gazu, niż zużywa cała polska gospodarka? To nie jest infrastruktura dostosowana do naszych potrzeb. A bez opłat za tranzyt staje się tylko kolejnym kosztem, który obciąży nasze rachunki gazowe. Polska w niewielkim stopniu czerpała gaz z Jamału, bo dostawy w ramach kontraktu trafiają do nas głównie poprzez sieć białoruską i ukraińską.
Czytaj też: Spirala cen energii się nakręca. Tak się nie da prowadzić biznesu
Znów wina Tuska?
Najdziwniejsze jest jednak to, że w 2010 r. Gazprom zawarł z polskim rządem umowę, zobowiązując się, że do 2045 r. będzie przesyłał tranzytem gaz przez Polskę. W zamian za to rząd Donalda Tuska zgodził się na umorzenie 848 mln zł długu Gazpromu, bo dzięki temu zyskiwał gwarancję dochodów z tranzytu i wpływów, które oszacowano na 2,8 mld dol.
Dziś tamta umowa jest dopisywana do win Tuska, a nikt nie myśli, jak od Rosjan wyegzekwować kontraktowe zobowiązania. A przecież zgodnie z umową, jeśli Gazprom nie będzie przesyłał gazu, to musi zapłacić odszkodowanie. Czy ktoś sobie o tej umowie w końcu przypomni?
Czytaj też: Niemka kończy Nord Stream 2