Cena emisji tony CO2 przekroczyła już 80 euro, a to oznacza, że w koszcie wyprodukowania 1 megawatogodziny energii elektrycznej najdroższym składnikiem jest dziś uprawnienie do emisji gazu cieplarnianego. „System ETS pokazał, że ceny emisji do uprawnień CO2 rosną kilkukrotnie, te wzrosty przekładają się na konsumentów i producentów. Ten system nie działa, bo na rynku mogą działać różni inwestorzy i spekulanci” – czytamy na twitterowym profilu kancelarii premiera. Morawiecki ruszył do Brukseli uzbrojony w sejmową uchwałę, w której napisano m.in.: „Sejm Rzeczypospolitej Polskiej wyraża jednoznaczne poparcie dla inicjatywy polskiego rządu, by na najbliższym posiedzeniu Rady Europejskiej postawić wniosek o natychmiastowe zawieszenie funkcjonowania unijnego systemu handlu uprawnieniami do emisji (EU ETS) lub wyłączenie Polski z tego systemu do czasu jego reformy”.
Nie wiem, czy Mateusz Morawiecki naprawdę liczył, że podczas szczytu przekona kogoś do zawieszenia funkcjonowania podstawowego narzędzia unijnej polityki energetyczno-klimatycznej, i to w czasie, gdy realizacja programu Fit for 55 ma być sposobem na rozkręcanie unijnej gospodarki i przestawieniem jej na zielone tory.
Czytaj także: Fit for 55 – wyboista droga do nowej zielonej UE
Podobno wsparli nas Czesi, zaniepokojenie rosnącymi cenami wyraziły Węgry, Łotwa i Francja, domagając się, by Komisja Europejska wzmogła nadzór nad handlem uprawnieniami. Pozostałe kraje stanęły jednak w obronie systemu ETS, a najbardziej Niemcy, które choć mają sporo węgla w energetyce, mają też Zielonych w rządzie.