Prezes NBP bije się tylko w cudze piersi. Sobie i rządowi nie ma nic do zarzucenia
Co mają zrobić rodziny, które jeszcze przed kilkoma miesiącami, biorąc 300 tys. zł kredytu na 25 lat, liczyły się z miesięcznymi ratami w wysokości 1440 zł, a po czwartkowej, ósmej już w ciągu ostatnich ośmiu miesięcy, podwyżce stóp przyjdzie im płacić ponad 2,5 tys. zł miesięcznie?
„Zostawcie NBP w spokoju, nigdzie indziej się banków centralnych nie krytykuje, chociaż inflacja wszędzie jest wysoka” – mówił Adam Glapiński na piątkowej konferencji prasowej, przekonując, że nie popełnił żadnych błędów. Gdyby nawet – co zarzuca mu wielu ekonomistów – Rada Polityki Pieniężnej zaczęła podnosić stopy wcześniej, dla obecnej inflacji w Polsce nie miałoby to żadnego znaczenia.
Czytaj także: Rząd i RPP bawią się z nami w dobrego i złego policjanta
Glapiński widzi na jedno oko
Nie podnosili stóp, bo obawiali się zduszenia wzrostu odradzającej się po pandemii gospodarki. Rosnące ceny ich nie niepokoiły, ponieważ analitycy banków centralnych w innych krajach uważali, że są one przejściowe, inflacja nie jest groźna. Nikt jej nie docenił, ale o naszym NBP można powiedzieć, że usilnie ją ignorował, bo do pewnego momentu była ona dla rządu korzystna, pozwalała mu tanio pożyczać pieniądze. Tego wątku Glapiński w piątek jednak nie poruszał.
Wolał mówić o Czechach i Węgrzech.