Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Rynek

Prezes NBP bije się tylko w cudze piersi. Sobie i rządowi nie ma nic do zarzucenia

Adam Glapiński Adam Glapiński mat.pr. / Twitter
Adam Glapiński, prezes NBP, nie jest w stanie powiedzieć, kiedy inflacja osiągnie szczyt, a stopy przestaną rosnąć. Winą za błyskawicznie rosnące ceny obarcza wojnę, światowy wzrost cen surowców oraz pandemię. Bankowi centralnemu, którym kieruje, nie ma nic do zarzucenia, podobnie jak rządowi. Skoro jest tak świetnie, to dlaczego jest tak źle?

Co mają zrobić rodziny, które jeszcze przed kilkoma miesiącami, biorąc 300 tys. zł kredytu na 25 lat, liczyły się z miesięcznymi ratami w wysokości 1440 zł, a po czwartkowej, ósmej już w ciągu ostatnich ośmiu miesięcy, podwyżce stóp przyjdzie im płacić ponad 2,5 tys. zł miesięcznie?

„Zostawcie NBP w spokoju, nigdzie indziej się banków centralnych nie krytykuje, chociaż inflacja wszędzie jest wysoka” – mówił Adam Glapiński na piątkowej konferencji prasowej, przekonując, że nie popełnił żadnych błędów. Gdyby nawet – co zarzuca mu wielu ekonomistów – Rada Polityki Pieniężnej zaczęła podnosić stopy wcześniej, dla obecnej inflacji w Polsce nie miałoby to żadnego znaczenia.

Czytaj także: Rząd i RPP bawią się z nami w dobrego i złego policjanta

Glapiński widzi na jedno oko

Nie podnosili stóp, bo obawiali się zduszenia wzrostu odradzającej się po pandemii gospodarki. Rosnące ceny ich nie niepokoiły, ponieważ analitycy banków centralnych w innych krajach uważali, że są one przejściowe, inflacja nie jest groźna. Nikt jej nie docenił, ale o naszym NBP można powiedzieć, że usilnie ją ignorował, bo do pewnego momentu była ona dla rządu korzystna, pozwalała mu tanio pożyczać pieniądze. Tego wątku Glapiński w piątek jednak nie poruszał.

Wolał mówić o Czechach i Węgrzech.

Reklama