Funkcjonowanie gospodarki bez ustawy budżetowej jest jak jazda bez trzymanki, ale Polak potrafi. Liderzy PiS do nowelizacji budżetu 2022, w którym zapisano fikcyjne wskaźniki – np. wzrost inflacji na poziomie 4,4 proc., gdy mamy 15,6 proc. – nawet się nie przymierzają, ustawa nie ma dla nich żadnego znaczenia, można w niej zapisać każdą bzdurę.
W projekcie 2023 inflację zapisano na poziomie 9,8 proc., jeśli więc te prognozy miałyby się spełnić tak jak ubiegłoroczne, czyli ceny będą rosły w tempie ponad trzy razy szybszym, to strach pomyśleć, co się będzie działo. Ale premiera Morawieckiego to nie przeraża, wypowiada się nie tylko w imieniu rządu, ale także Narodowego Banku Polskiego, zapowiadając od czwartego kwartału 2023 r. luzowanie polityki pieniężnej, czyli spadek stóp procentowych.
Fikcyjny budżet państwa. Kto PiS-owi zabroni?
Po co rząd pokazuje projekt budżetu na 2023 r., skoro ma nieaktualne wskaźniki na rok obecny? Żeby się pochwalić. Że mimo agresji Rosji na Ukrainę Polska radzi sobie świetnie – tak przynajmniej wynika z projektu. Co prawda wzrost PKB ostro hamuje (zaplanowano wzrost zaledwie na 1,7 proc.), ale hamować mają także ceny. Za to wzrost przeciętnego wynagrodzenia wyprzedzi inflację i wyniesie 11,2 proc. O tym, że jeśli wynagrodzenia rosną szybciej niż gospodarka, to wtedy inflacja przyspiesza, autorzy ustawy budżetowej milczą.
Premier gwarantuje, że żaden przywilej socjalny nie zostanie odebrany, a nawet planuje nowe wydatki, które mają zapewnić bezpieczeństwo polskim rodzinom. Przyszły rok jest przecież wyborczy, więc ludzie czekają na finansowe prezenty. Skąd rząd weźmie na nie pieniądze, skoro deficyt ma wynieść „tylko” 65 mld zł?