Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Rynek

Po 50 latach tramwaje wróciły na Dolny Mokotów

Otwarcie nowej linii tramwajowej na ulicy Gagarina w Warszawie, 14 maja 2024 r. Otwarcie nowej linii tramwajowej na ulicy Gagarina w Warszawie, 14 maja 2024 r. Robert Kowalewski / Agencja Wyborcza.pl
W wielu dużych miastach inwestycje tramwajowe są priorytetem dla lokalnych prezydentów. W stolicy jednak tramwaje muszą rywalizować o łaskę rządzących z metrem. Na szczęście ostatnio dość skutecznie.

Po 51 latach tramwaje powróciły w Warszawie na Dolny Mokotów. Tak długo trzeba było czekać na korektę błędnej decyzji o ich likwidacji. Na razie otwarto krótką trasę na Sielce, ale we wrześniu (taki jest oficjalny harmonogram, którego nie będzie łatwo dotrzymać) dołączy do niej znacznie dłuższy odcinek aż do Miasteczka Wilanów. W wielu polskich miastach rozbudowa sieci tramwajowej to dla lokalnych władz nie tyle inwestycyjna fanaberia, co konieczność. Rozliczają ich bowiem z tego mieszkańcy. Na przykład we Wrocławiu Jacek Sutryk dostał spore poparcie w kwietniowych wyborach samorządowych na Nowym Dworze, do którego tramwaje dojechały w ubiegłym roku (Sutryk zrealizował inwestycję długo odwlekaną przez swojego poprzednika Rafała Dutkiewicza). Za to miał słaby wynik na Jagodnie – szybko zabudowującym się peryferyjnym osiedlu, gdzie na razie ma powstać tylko wydzielona trasa dla autobusów. A mieszkańcy żądają tramwaju – i to jak najszybciej.

Konkurować z warszawskim metrem

W Warszawie jednak sytuacja wygląda nieco inaczej niż w Krakowie, Poznaniu czy Wrocławiu. Tu bowiem tramwaje mają poważną konkurencję w walce o fundusze. Kolejne władze zawsze hołubiły metro, tramwaje znajdowały się zdecydowanie w jego cieniu. Bo nie są tak szybkie ani tak pojemne. Ani Hanna Gronkiewicz-Waltz, ani Rafał Trzaskowski nie uchodzą za ich wielkich orędowników. To metro jest niejako prestiżowe, a tramwaj traktowano długo jak jego ubogi krewny. Jednak koszt inwestycji tramwajowej jest znacznie mniejszy niż drążenie podziemnych tuneli.

Reklama