Bałamutne jak czterodniowy tydzień pracy. Lewica sprzedaje nam marzenia trudne do realizacji
O krótszej pracy Europa dyskutuje już od kilkudziesięciu lat, w wielu krajach odbyły się pilotaże, nigdzie jednak nie zadekretowano, że wszyscy pracować będą przez cztery dni w tygodniu za takie same pieniądze, jak dostawali za pięć dni. Takie warunki postawiła polskim firmom Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, ministra pracy. Z pilotażu powinniśmy się dowiedzieć, dlaczego nie zawsze takie rozwiązanie jest możliwe oraz gdzie można je wprowadzić od ręki. Już teraz.
Czytaj także: Czterodniowy tydzień pracy w Polsce – oczywistość czy mrzonka? Bądźmy poważni
Francuzi chcieli się pracą dzielić
O krótszym tygodniu długo dyskutowali Francuzi, jeszcze w latach 70. Kraj cierpiał na duże bezrobocie i wielu, zwłaszcza lewicowym politykom i naukowcom, wydawało się, że zamiast dzielić pracowników na tych, którzy zatrudnienie mają, oraz bezrobotnych, sprawiedliwiej będzie podzielić pracę między wszystkich, czyli pracować krócej. Skończyło się na skróceniu tygodnia pracy do 35 godzin, podczas gdy w innych europejskich krajach tydzień pracy wciąż ma 40 godzin, w Polsce też. Ale we Francji, podobnie jak w innych krajach, są także firmy, które zdecydowały o krótszej pracy u siebie. W innych przeprowadzane są pilotaże, z których jednak żadne jednoznaczne wnioski nie płyną.
W Belgii pilotaż odbywał się na nieco innych zasadach. Tydzień pracy skrócono wprawdzie do czterech dni, ale za to dzień pracy w tych czterech wydłużono do dziewięciu i pół godziny, co nie zostało przyjęte z entuzjazmem. W przeciwnym razie trudno byłoby zarabiać tyle samo, pracując krócej. Nie wszędzie jest to realne.
Czytaj także: Dlaczego zepsuliśmy naszą pracę, mówi szef PIP. A Polacy czekają na gejmczendżer
Wiele zmieniła pandemia
Po pandemii, w czasie której powszechna stała się praca zdalna, zmienił się punkt widzenia, zwłaszcza pracowników. Skoro można było pracować w domu i samemu decydować, jak wykorzystać dobę, aby praca była efektywna, to dlaczego nie można skrócić obowiązującego czasu pracy do czterech dni w tygodniu?
Pracodawcy, którzy pierwsi zdecydowali o wysłaniu załogi na zdalną, a przodowały w tym technologiczne giganty, pierwsi też zorientowali się, że to wcale nie jest najlepsze wyjście. Badania pokazywały, że kreatywność ludzi pozostających bez bliższego kontaktu z kolegami z pracy wcale nie rośnie, a maleje. Wbrew wynikom wcześniejszych pilotaży, które pokazywały, że młodzi, kreatywni, pracujący mniej dni w tygodniu właśnie zwiększoną kreatywnością nadrabiają krótszy czas pracy, więc firmom się to opłaca. Pracodawcy zażądali powrotu pracowników do biur.
Ludzie się zbuntowali
To jednak nie okazało się proste, ludzie przyzwyczaili się do zdalnej. Młode pokolenie, wchodzące na rynek pracy, ma już dzisiaj inne oczekiwania. Nie chce, jak mówi ministra pracy, żyć, żeby pracować, ale pracować, żeby żyć. Młodzi nie zamierzają wypruwać sobie żył dla firmy, zależy im na zachowaniu równowagi między życiem prywatnym a pracą. Naciskają więc na skrócenie tygodnia pracy. Ale już nie po to, żeby się nią dzielić z bezrobotnymi, ale po prostu żeby lepiej żyć, z sensem.
Rację młodym przyznaje demografia. Pracodawcy już nie mogą stawiać im warunków i żądać często pracy ponadwymiarowej, strasząc, że za bramą na robotę czekają inni, bo za bramą nikogo nie ma. Młodych ludzi, wchodzących na rynek pracy, ubywa, przybywa seniorów. Obecnie pracodawcy muszą się do oczekiwań młodych dostosować, żeby ich przy sobie zatrzymać. Rodzi się napięcie. Oczekiwania, żeby pracować krócej, będą rosły. I trzeba im będzie umieć mądrze sprostać. Nie wszystko jednak zależy tylko od przedsiębiorców, wiele także od polityków.
Czytaj także: Czterodniowy tydzień pracy – czy da się pracować mniej, a lepiej
Tymczasem politycy zawodzą. Zamiast mądrej polityki imigracyjnej, dopuszczającej do pracy w Polsce osoby z innych, biedniejszych krajów, mamy szczucie na „ciapatych” i rosnącą niechęć do Ukraińców, podsycaną właśnie przez polityków. Zamiast mądrej dyskusji o konieczności wydłużenia wieku emerytalnego, być może łatwiejszego do zaakceptowania przy krótszym tygodniu pracy, mamy zapewnienia polityków, że już nigdy czegoś takiego nie zaproponują, i bicie się w piersi, że kiedyś popełnili ten błąd.
Więc uznając słuszność żądania, że powinniśmy pracować krócej, co trzeba zrobić, żeby to było możliwe?
Za te same pieniądze?
Lekarzy i pielęgniarek brakuje coraz bardziej, nie tylko w publicznej ochronie zdrowia, w prywatnej też. Bez względu, czy idziemy do przychodni „na NFZ”, czy płacimy kilkaset złotych za wizytę u specjalisty prywatnie, lekarz nie ma dla nas więcej czasu niż 10 min. Jak zadekretować skrócenie jego tygodnia pracy, skoro już teraz ta grupa zawodowa pracuje w tygodniu o wiele więcej niż kodeksowe 40 godz.?
Jak im zapłacić? Jeśli lekarz przyjmie w ciągu krótszego czasu mniej pacjentów, to ani NFZ, ani prywatna przychodnia nie zapłacą mu tyle, co przedtem, chyba że podniosą cenę pacjentom prywatnym, a składkę na zdrowie pracującym, którzy ją płacą. A może, zamiast obecnych 10 min, będą mogli poświęcić jednemu pacjentowi 8, żeby zachować „efektywność”?
Weźmy inny przykład. Montownia pralek, telewizorów czy lodówek albo produkcja części do samochodów. W Polsce jest jeszcze dużo przemysłu, pandemia, w czasie której zostały zerwane łańcuchy dostaw z Azji, pokazała, że warto ten przemysł nie tylko zachować, ale też rozwijać. Jak zatrudnieni przy przysłowiowej taśmie pracownicy mają zwiększyć wydajność, aby zrekompensować pracodawcy utratę jednego z pięciu dni tygodnia pracy? Mają zwiększyć tempo jej przesuwania się, żeby robotnicy uwijali się szybciej?
Czytaj także: Czterodniowy tydzień pracy? Nie w Polsce. System by się załamał
Oczywiście lepszym wyjściem są inwestycje w robotykę, nowocześniejsze technologie, zwiększające wydajność bez wymuszania większego wysiłku fizycznego pracowników. Pracodawcy idą tą drogą, ale inwestycje kosztują. Muszą się firmie zwrócić, zamortyzować, żeby właściciel w ogóle chciał ryzykować. Na razie prywatne firmy inwestują mało. Założenie, że wydadzą pieniądze tylko po to, żeby pracownicy za mniej pracy dostawali większą zapłatę, jest utopią.
Inny przykład. Dyżury w wodociągach czy elektrowniach muszą być „na okrągło”, przez całą dobę. Zwłaszcza teraz, gdy grożą nam różne, nie tylko cybernetyczne ataki . Przy czterodniowym tygodniu pracy po prostu ludzi do czuwania musi być więcej. A więc – trzeba więcej specjalistów, bo przecież nie emerytów w charakterze ochroniarzy, a po drugie – trzeba im zapłacić. Woda, ścieki, prąd będą jeszcze droższe. Tu nie ma mowy, że pracując krócej, ludzie nadrobią wzrostem wydajności. Część zastąpią bardziej nowoczesne technologie, ale to proces.
Za mało dobrych miejsc pracy
Opowiadanie, że da się skrócić tydzień pracy z pięciu do czterech dni, zachowując tę samą płacę, a co ważniejsze – jej realną wartość, niezjedzoną przez inflację, jest bałamutne. Warto się zmierzyć z problemem, bo chcemy pracować krócej, ale jeszcze bardziej warto zrobić to rzeczowo i uczciwie.
Ministra Agnieszka Dziemianowicz-Bąk twierdzi, że już nas na to stać, nie jesteśmy biednym krajem. No to zobaczmy. Godzina pracy w Luksemburgu kosztuje pracodawcę 55,2 euro, to najwięcej w całej Unii. Przyczyna jest taka, że malutki Luksemburg to skupisko instytucji finansowych, gdzie płaca jest najwyższa. Inaczej mówiąc, w tym kraju jest najwięcej doskonale opłacanych miejsc pracy, to bogaty kraj. Średnia stawka w UE wynosi 33,5 euro, w Polsce ok. 18 euro, w Bułgarii 10,6 euro.
Czytaj także: Praca cztery dni w tygodniu? Teraz Brytyjczycy sprawdzą, czy to działa
W naszym kraju brakuje dobrze opłacanych miejsc pracy. Cieszymy się, że mamy dużo montowni, w oszołamiającym tempie rośnie płaca minimalna, ale to jeszcze nie jest dobrobyt. Dobrobyt będzie nie wtedy, gdy Polacy będą się uwijać przy taśmie przez cztery zamiast pięciu dni w tygodniu, ale gdy ośrodki rozwojowe tych montowni powstaną w naszym kraju, gdy na badania i rozwój dużo więcej zaczną wydawać nasze firmy rodzime, gdy – zamiast pakować dziesiątki miliardów złotych w nieefektywne górnictwo, Polska zacznie więcej wydawać na naukę. Powstanie dużo dobrze opłacanych miejsc pracy dla młodych, dobrze wykształconych Polaków, i będzie to praca, w której będą realizować swoje ambicje.
Lewica przed Świętem Pracy obiecuje nam realizację marzeń, politycy są od tego, żeby na lepsze zmieniać rzeczywistość.