Pomysł, by skrócić czas pracy do czterech dni w tygodniu, przyjmowany jest w wielu krajach jak oczywistość, którą albo się poważnie testuje, albo już wprowadza. W czerwcu tego roku 3500 pracowników 70 brytyjskich firm rozpoczęło pracę w programie „100-80-100”. Oznacza on, że otrzymywać będą taką samą pensję, poświęcając na pracę 80 proc. dotychczasowego czasu, ale z zobowiązaniem, że wykonają tyle samo zadań co wcześniej.
Badania „Polityki”: Koniec kultu pracy? Młodzi nie chcą harować
Banksterzy czy pielęgniarki
Ten model jest podstawą większości projektów zmiany czasu pracy – w istocie nie chodzi o to, żeby pracować mniej, mierząc ilością wykonanej pracy, tylko krócej, a więc efektywniej. Warto jednak pamiętać, że propozycjom skracania czasu pracy towarzyszy czasami inna argumentacja (tak było m.in. we Francji, gdy wprowadzała 35-godzinny tydzień pracy) – pracując krócej, ale też mniej, dzielimy się pracą z bezrobotnymi.
Na krótszy czas pracy po wieloletnim testowaniu zdecydowali się Islandczycy, nie poszli ich śladem Finowie, Szwedzi mają po pilotażu mieszane uczucia, komentuje serwis „Euronews”. Debatę o skracaniu czasu pracy przyspieszyła pandemia i przymusowe odkrycie możliwości pracy zdalnej, które wpłynęło szerzej na myślenie o warunkach wykonywania pracy we współczesnym społeczeństwie.