Będą zwarcia
Będą zwarcia. Superministerstwo dostał były rzecznik PSL. Potrafi PiS-owi grać na nerwach
Nowy minister nie ma jeszcze siedziby, zarządza urzędnikami rozrzuconymi między Warszawą a Katowicami, brakuje mu wiceministrów, a już na starcie pojawił się poważny problem: Karol Nawrocki. Prezydent do wyborów szedł, obiecując, że w ciągu pierwszych stu dni obniży rachunki za energię o 33 proc., bo w Polsce utarło się, że obietnice wyborcze muszą dotyczyć prądu, niezależnie kto je składa. Nie cen chleba, masła czy ogrzewania mieszkań (które ma największy udział w domowych budżetach), ale właśnie prądu. Dlaczego nowy prezydent zamierza obniżyć ceny tylko o 33 proc., a nie np. o 50 proc.? Obie wielkości są równie nierealne, a zarządzanie gospodarką to wciąż domena rządu, nie prezydenta.
Na razie rząd zamierza przedłużyć zamrożenie cen prądu do końca roku, bo jeśli energetyka została w Polsce uznana za ubitą ziemię, na której toczy się polityczna wojna, to nie można jej oddać bez walki. Mrożenie wprowadził rząd PiS w ramach tzw. tarczy antyinflacyjnej w 2021 r., a potem weszliśmy w maraton wyborczy, więc nikt już nie ryzykował, by to zmienić. I tak subsydia zmieniły się w prawa nabyte. We wrześniu wygasają kolejne tymczasowe przepisy ustalające cenę maksymalną energii elektrycznej na poziomie 0,62 zł za 1 kWh i trzeba operację wydłużyć o kolejne miesiące, choć Komisja Europejska nas upomina. Tolerowała tę praktykę, gdy po wybuchu wojny w Ukrainie ceny paliw i energii skoczyły i niemal wszystkie kraje UE zaczęły z budżetów wspierać konsumentów. Jednak z czasem ceny spadły i tylko Polska została wierna subsydiom. Operacja ta kosztowała w tym roku budżet ok. 4,4 mld zł.
Czytaj też: Prąd na każdą godzinę
Sidła na prezydenta
Przedłużenie mrożenia zostało zapisane w czekającej na podpis prezydenta ustawie „o zmianie ustawy o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych oraz niektórych innych ustaw”, zwanej popularnie wiatrakową.