Lotnicza pogoda dla bogaczy. Arabskie linie coraz mocniej rozpychają się na polskim niebie
– Nalot arabskich linii lotniczych nad Polskę trwa. Stajemy się dla turystów znad Zatoki Perskiej fascynującą turystyczną atrakcją, inną od „plastikowego” zachodu Europy – mówi Monika Chylaszek, rzeczniczka portu Kraków-Balice. To lotnisko, z którego obecnie cztery razy w tygodniu odlatuje saudyjski samolot do Rijadu, a już za rok flagowe linie Zjednoczonych Emiratów Arabskich polecą do Abu Zabi.
Na warszawskim Lotnisku Chopina język arabski również staje się coraz bardziej popularny. Pięciogwiazdkowi przewoźnicy z Zatoki Perskiej przylatują tu coraz częściej i to największymi samolotami. O poranku lądują: Emirates z Dubaju Boeingiem 777-300, Etihad z Abu Zabi modelem Boeing 787-9 Dreamliner, a linie Qatar z Dohy samolotem Airbus A330-200.
Jest prestiżowo, bo to szerokokadłubowe maszyny dalekiego zasięgu. A jeśli dodać, że do stolicy Polski codziennie przylatują także arabskie linie niskokosztowe, np. FlyDubai czy Air Arabia, to mamy pełnię obrazu. Ekspansja przewoźników z tego kierunku jest dostrzegalna coraz wyraźniej, warto więc przypomnieć, kiedy to się zaczęło.
Czytaj także: Petrodutki, czyli przyjeżdżają Arabowie do górali. Zakopane już nie może się bez nich obejść
Boeing kontra Iliuszyn
Zaczęło się za Gierka. Początek lat 70. ubiegłego wieku był czasem lekkiego otwarcia PRL na świat. Niektórzy Polacy nieco łatwiej dostawali paszporty, a część z nich szansę na pracę w rozwijających się krajach arabskich: Libii, Algierii, Iraku, Syrii czy Kuwejcie. Dla PRL był to biznes, bo od pensji polskiego pracownika za granicą państwo pobierało podatek. W arabskie tropiki wyjeżdżali inżynierowie i pracownicy techniczni niższego szczebla – budowali drogi, mosty, farmy rolnicze. Tłumnie wyjeżdżali także lekarze.
Do Afryki i na Bliski Wschód jakoś trzeba było się dostać, a loty z przesiadką w Rzymie lub Atenach stawały się niewystarczające. Pierwsze połączenia bezpośrednie LOT otwierał już w połowie lat 70., ale bardzo szybko dołączyły linie arabskie. Na Okęciu pojawiły się: Libyan Arab Airlines, Air Algerie, Iraqi Airways, a czasem też Syrian Arab Airlines.
Skutecznie konkurowały wtedy z naszym przewoźnikiem – miały lepsze samoloty, czyli królujące wówczas na światowym niebie trzysilnikowe Boeingi 727-200, a do tego dobrą kuchnię pokładową. Arabscy piloci byli świetnie wyszkoleni, głównie przez Francuzów. Wtedy był to bardzo istotny czynnik, bo prowadzenie maszyn konstruowanych w drugiej połowie XX w. było dużo trudniejsze i wymagało większych umiejętności niż dzisiejszych.
LOT natomiast w tamtych czasach miał zdecydowanie trudniej. Przechodził szkołę przetrwania socjalistycznej rzeczywistości. Woził pasażerów radzieckimi Iliuszynami 62/62M, których jakość w porównaniu z Boeingami była problematyczna. Nadrabialiśmy całkiem dobrą pokładową kuchnią oraz tym, co w tamtych czasach było argumentem trudnym do przebicia – hojnie polewano alkohol i przymykano oko, gdy pasażerowie pili własny.
Polska stanu wojennego już tak łaskawa nie była, a dekadę później arabskie linie lotnicze zniknęły z Warszawy. Zostały tylko czartery, głównie tunezyjskie Nouvelair i Tunis Air, które woziły turystów na plaże Monastyru i Hammametu. Przyszłe arabskie potęgi były wtedy w fazie wieku dziecięcego i miały po kilka małych samolotów. Emirates powstały w 1985 r. Zaczęły od dwóch maszyn, dziś mają ich 250. Qatar Airways ruszył jeszcze później, bo w 1994 r. z równie skromną flotą. Dziś ma 271 samolotów.
Czytaj także: Czy Lotnisko Chopina w Warszawie powinno przetrwać?
Klasa E
Arabscy szejkowie, gdy coś sobie zaplanują, to zwykle im się to udaje. Nie chodzi nawet o upór, tylko o pieniądze, których dzięki ropie im nie brakuje. Linie lotnicze ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich – Emirates, Etihad, Qatar Airways – w ostatnich dekadach stały się potęgami.
W Dubaju i Dosze powstały wielkie porty przesiadkowe, z których dotrzeć można praktycznie w każde miejsce na ziemi. Dodatkowo bogaci szejkowie postawili na komfort, więc linie z Zatoki to czołówka najlepiej ocenianych towarzystw lotniczych na świecie. Połączeń z Bliskiego Wschodu do Europy z roku na rok jest coraz więcej, w końcu też przyszła pora na Lotnisko Chopina.
Pierwsze było Qatar Airways, które w grudniu 2012 r. otworzyło połączenie Doha – Warszawa. Już w lutym 2013 r. w Warszawie pojawiły się Emirates z Dubaju i to od razu z wielkim Boeingiem 777-300. Przewoźnik chciał latać do nas swoją największą maszyną, czyli SuperJumbo Airbus A380, ale nasze lotnisko nie wyraziło na to zgody.
– Chopin to port klasy „E” – tłumaczy mi Piotr Rudzki, zastępca rzeczniczki Polskich Portów Lotniczych. Do obsługi największego na świecie samolotu pasażerskiego potrzebna jest klasa „F”.
Qatar i Emirates uruchomiły rejsy do Warszawy przede wszystkim po to, aby pozyskać chętnych turystów na tranzyt przez Dubaj i Dohę dalej w świat. Dlatego przez pierwsze miesiące bilety na te rejsy były śmiesznie tanie. Zwłaszcza że 13 lat temu LOT nie miał dobrej siatki połączeń, przechodził kryzys, chwilowo nawet groziło mu bankructwo. Gdyby nie pomoc publiczna udzielona przez rząd Donalda Tuska być może nie mielibyśmy już narodowej linii lotniczej. Arabowie wstrzelili się w latach 2012–2013 ze swoim projektem rozwożenia Polaków po świecie wręcz idealnie.
Czytaj także: Emiraty – utopie dla wybranych
Pogoda dla bogaczy
Oferta rejsów do państw Zatoki Perskiej cieszy się w Polsce dużym powodzeniem. Skąd to zainteresowanie? Kurorty, nowoczesne miasta i unikalne budowle, dobre hotele, liczące się światowe imprezy sportowe (choćby tenisowe WTA, które wygrywa Iga Świątek). Do tego jubilerzy sprzedają na miejscu tanie złoto.
Na pokładach arabskich linii przylatuje do Polski coraz więcej arabskich pasażerów. Polubili np. Zakopane. Chodzą po Krupówkach, wjeżdżają na Gubałówkę, oglądają wypasy owiec, robią fotki nad Morskim Okiem i na Kasprowym Wierchu.
– W tym sezonie zauważyliśmy wyraźny wzrost liczby turystów z tych rejonów. Ma to bezpośredni związek z nową siatką połączeń do Krakowa. Najbardziej odczuwalny był ten trend na początku lipca, kiedy polskich turystów było nie za wielu, a goście z krajów arabskich stanowili znaczną część odwiedzających. To też efekt celowych działań Zakopanego, Małopolski, Małopolskiej Organizacji Turystycznej oraz lokalnych przedsiębiorców, którzy promują nasz region w krajach arabskich. Turyści z Bliskiego Wschodu chętnie korzystają z lokalnych usług, często zostają dłużej niż przeciętny odwiedzający – mówi Mateusz Pajek z Wydziału Kultury i Komunikacji Społecznej miasta Zakopane.
Arabskie linie lotnicze przylatują do nas już z Dohy, Dubaju, Szardzy, Abu Zabi i Rijadu. Ciekawych, potencjalnych kierunków jest dużo więcej. Wiadomo, że LOT rozważa powrót po 14 latach do Damaszku, gdy sytuacja w Syrii się uspokoi. I to też ma sens, jeśli polskie firmy będą miały tam udział przy odbudowie kraju.