Joanna Solska: – Jak się czuje człowiek, który stracił na giełdzie 5 mld zł? Przed rokiem pańskie pakiety akcji firm notowanych na giełdzie warte były 11,3 mld zł, obecnie już tylko niewiele ponad 6 mld.
Leszek Czarnecki: – Tak naprawdę nie straciłem ani złotówki, ponieważ swoich akcji nie kupowałem na giełdzie. Przed rokiem miałem 395 mln akcji Getin Holdingu, teraz też je mam. Moje prywatne straty są więc wirtualne, ale zyski realne. W ostatnim kwartale zarobiłem 90 mln zł, gdyż kontrolowane przeze mnie firmy przyniosły spore zyski. Mógłbym sobie te pieniądze wypłacić jako zaliczkę na dywidendę. Mój prywatny majątek nie przyprawia mnie o bezsenność, czuję się jednak odpowiedzialny za sytuację finansową innych akcjonariuszy, którzy swoje papiery kupowali na giełdzie. Sytuacja jest nerwowa, a taki spadek cen akcji to zły PR dla banków. Jestem tym najbardziej zatroskany.
Jak tłumaczy pan zachowanie giełdy? Czy duzi inwestorzy zachowują się inaczej niż drobni, czy też owczy pęd do pozbywania się papierów ogarnął już wszystkich?
Panika ogarnęła wszystkich. Przyczyniła się do tego sytuacja w naszym regionie. Amerykanie są na dnie, tam gorzej raczej nie będzie, ich „trupy w szafach” zostały już policzone. W Europie jeszcze nie. Jestem zaskoczony decyzją Szwajcarii o tak znaczącej pomocy dla wielkiego banku UBS, przecież ten bank już wcześniej zrobił największe odpisy na toksyczne aktywa. Okazuje się, że to nie wszystko, niespodzianek może być więcej. Nasza giełda stała się też ofiarą tego, co dzieje się na Ukrainie, której grozi powtórka scenariusza argentyńskiego z 2001 r. W głębokim kryzysie znalazły się również Węgry, z powodu katastrofalnej sytuacji gospodarczej gwałtownie traci na wartości forint.