Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Widziałem

Jak żyć ze stresem pourazowym

Nie trzeba być ofiarą wypadku. Czasem wystarczy go tylko zobaczyć, by prześladował on człowieka przez całe życie. Jak się uwolnić z tego koszmaru?

Gdy Karolina Mielniczak, 24-latka z Warszawy, widzi w lusterku samochodu szybko zbliżające się auto, nie słyszy swojego krzyku. Nie czuje, że się kuli albo sztywnieje. Jest tak, jakby jakiś automat przełączał Karolinę z tu i teraz do Karoliny sprzed ponad pół roku, zatrzymującej się na żółtym świetle na skrzyżowaniu na Wisłostradzie. Był ranek, prawie pusta droga. – Nagle w lusterku, znikąd, pojawiła się wielka biała plama – wspomina.

Życie po wypadku jakoś wróciło do normy. Karolina chodzi, pracuje, nawet nie leżała w szpitalu. O tym, że krzyczy do dziś, wie od współpasażerów.

„Jesienią 2007 r. przeżyłam wypadek samochodowy, na szczęście mnie i mojej rodzinie nic się nie stało – pisze internautka Smętna. – Jednak po miesiącu od wypadku moje myśli wciąż do niego wracały, nie mogłam spać... Robiło mi się słabo, serce kołatało jak oszalałe, męczyłam się szybko, czułam obręcz na głowie, wszystko mnie denerwowało, wpadałam w panikę... i trwa to z przerwami do dziś...”.

Policyjne komunikaty o wypadkach na drodze, jak na przykład ten z ostatnich Wszystkich Świętych (41 zabitych i 533 rannych), milczą o liczbie ofiar czasem nawet niedraśniętych, a mimo to wyłączonych z życia na tygodnie, miesiące i lata. Osoby udręczone psychicznie po wypadkach samochodowych dają upust emocjom przede wszystkim na internetowych forach. Kilka tygodni temu ruszył program Trakt – specjalistycznej pomocy dla osób cierpiących na zespół stresu pourazowego. Psychologowie i psychiatrzy po specjalnych szkoleniach wykorzystują jedną z form terapii poznawczo-behawioralnej, według programu nagrodzonego przez Departament Zdrowia i Opieki Społecznej USA i rekomendowanego jako wzorcowy do leczenia podobnych zaburzeń. W czasie spotkań (standardowy cykl to 12 sesji) skupiają się na problemach związanych z wypadkiem. Używane w programie leki są zarejestrowane w Polsce. Wszystkie koszty pokrywa Norweski Mechanizm Finansowy – fundusz przeznaczony dla nowych państw członkowskich UE.

PTSD (z ang. Posttraumatic Stress Disorder) to reakcja na zagrożenie zdrowia albo życia. Wywołuje traumę – bardzo silne emocje i ogromne napięcie. Niekiedy wystarczy być tylko świadkiem zagrożenia czyjegoś życia. Przeżycia traumatyczne ma podobno za sobą co druga osoba, co trzecia – więcej niż jedno. Wypadki drogowe są wśród tych przeżyć najczęstsze. – Oczywiście, nie każdego, kto miał traumatyczne doświadczenie, czeka stres pourazowy. Dotyka on co piątą, może co dziesiątą osobę – zaznacza dr Magdalena Kaczmarek ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, pracująca przy programie Trakt.

To, że przez kilka tygodni po wypadku cierpi się także psychicznie – z powodu lęków i ogólnego rozbicia – psychiatrzy uznają za normę. O zespole stresu pourazowego mówią, gdy problemy utrzymują się dłużej niż miesiąc lub gdy pojawiają się dłuższy czas po wypadku.

Jeśli więc w ciągu roku rannych na drogach w Polsce jest około 60 tys. osób, można szacować, że na PTSD cierpi co najmniej kilkanaście tysięcy. Bo zaburzenie może dotknąć tych, którzy odnieśli obrażenia, ale jest nawet bardziej prawdopodobne u ludzi, którzy zostali lekko poturbowani i nie stracili przytomności.

Ten, kto traci przytomność w czasie wypadku, dokładnie go nie pamięta. A pamięć właśnie jest w PTSD kluczowa. Według jednej z teorii, pourazowe problemy biorą się stąd, że niektóre osoby nie potrafią dopasować informacji o tym, co się zdarzyło, do swojego obrazu świata i siebie – włączyć jej do swojej historii życia jako wspomnienia z przeszłości. Zamiast tego próbują ją upchnąć w zakamarku mózgu i trzymać się od niej z daleka. A ona tym bardziej jest żywa.

Główne objawy PTSD, oprócz ogólnego rozkojarzenia i rozdrażnienia, to z jednej strony – niechęć do rozmów o wypadku, omijanie części miasta, w której do niego doszło, czasem unikanie samochodów w ogóle. Z drugiej – ciągłe koszmary, a nieraz dosłowne przeżywanie go na nowo, czasem po latach, w tzw. flashbackach, gdy ma się złudzenie, że dramatyczna sytuacja dzieje się jeszcze raz.

2000 r., jedno z polskich średnich miast. Na ruchliwą ulicę wybiega dziecko, prosto pod koła rozpędzonych samochodów, ginie na miejscu. Wypadkowi przygląda się 16-letnia dziewczyna. Stoi za daleko, żeby zapobiec nieszczęściu.

W 2005 r., już jako studentka, przyjeżdża do domu w odwiedziny. Spotyka rodziców dziecka i... jakby ktoś wcisnął guzik. „Stanęło mi przed oczami to dziecko całe zakrwawione... – wyznaje po kolejnych trzech latach na psychologicznym forum. – Widzę, jak je ktoś morduje, odcina mu głowę – w snach i na jawie. Śpię po 3–4 godziny dziennie, zaliczyłam próbę samobójczą dwa lata temu. Już było dobrze i znowu wróciło. Nie funkcjonuję normalnie, jem jak wróbel, śpię w dziwnych miejscach, bo w nocy w domu nie mogę, nie mogę się zabrać za magisterkę”.

Poczucie winy, niska samoocena powstrzymują cierpiących na PTSD od szukania pomocy. A pourazowa machina coraz bardziej się rozpędza. – Ludzie przekonują sami siebie, że to naturalne, że po trudnych przejściach nie od razu wraca się do równowagi – relacjonuje dr Agnieszka Popiel, psychiatra i psychoterapeuta, pracująca przy programie Trakt. – Zgłaszają się do lekarza, skarżąc się, że nie mogą spać, ale sami z siebie nie wspomną o wypadku. A lekarz zwykle dogłębnie nie wypytuje. Dostają środki nasenne i nadal się męczą. Niemal nikt nie zwraca się do firm ubezpieczeniowych, choć w świetle prawa mogliby liczyć na odszkodowanie.

Według dr Popiel, wyleczenie PTSD jest możliwe w 70 proc. przypadków.

Stres posttraumatyczny, zostawiony sam sobie, po mniej więcej dwóch latach zwykle mija. Ale w tym czasie potrzeba obniżenia utrzymującego się napięcia, co jak magnes ściąga nałogi; samo napięcie to żyzny grunt dla chorób psychosomatycznych, rozwoju agresji czy wtórnej depresji.

Gdy zbliża się listopad, Anna Wędołowska z Wołomina prawie nie wychodzi z domu. Od kiedy w 2001 r. zmarł po wypadku Sławek, jej 21-letni syn, lata płyną według stałego rytmu: urodziny Sławka, rocznica wypadku, rocznica śmierci, Wszystkich Świętych, Boże Narodzenie. Gdy patrzy w kalendarz, że już siedem tych lat upłynęło, za każdym razem się dziwi. Sławek wciąż czasem w nocy się przyśni, w dzień myśli krążą wciąż wokół niego. Boi się? Nie, pani Anna już się niczego nie boi. Samochody są jej obojętne. Może dlatego, że nie widziała wypadku.

Więc gdy pani Anna nie wychodzi z domu, to nie z lęku, ale z bólu. Bo wszystko jej się ze Sławkiem kojarzy. Siedzi w domu i nie odzywa się do nikogo. Po śmierci syna musiała przejść na rentę. Próbowała popełnić samobójstwo, zdiagnozowano depresję. Nie może wziąć na siebie żadnych stałych zobowiązań. Gdy czuje się lepiej, działa w Stowarzyszeniu Pomocy Poszkodowanym w Wypadkach Alter Ego, które ją kiedyś wsparło. Uważa, że jak ktoś chce znaleźć pomoc, to ją znajdzie. Ale, przynajmniej teraz, chce mieć swój ból przy sobie.

W jakimś sensie to jest kwestia wyboru – zgadza się Tomasz Karowiecki, ranny, ale i mocno poturbowany psychicznie po potrąceniu przez samochód trzy lata temu. Przechodził przez osiedlową uliczkę we Włochach, gdy wjechał w niego rozpędzony samochód. Przeleciał przez dach, spadł na pobocze, obudził się w szpitalu z wieloodłamowym złamaniem prawej nogi. Miał 62 lata. Noga zrastała się długo i boleśnie, do dziś właściwie nie jest całkiem dobrze.

Niby wiedział, że miał wypadek, ale czuł, jakby to kto inny go miał. Do osiedlowego sklepu szedł, o kulach, kilkakrotnie dłuższą drogą, opłotkami, byle nie spotkać żadnego samochodu. Wiedział, że musi sobie poradzić, ale trudno sobie radzić, gdy nie wiadomo z czym. – Trochę lepiej zrobiło mi się dopiero, gdy kilka miesięcy po wypadku przyszedł do mnie policjant i – sekundę po sekundzie – odtworzyliśmy, co się stało. Poznał swojego demona. Zaciskał zęby i przechodził przez ulicę, nawet gdy na horyzoncie majaczyły samochody. Po roku od wypadku zaczął dochodzić do siebie.

Dr Agnieszka Popiel przyznaje, że pan Tomasz samodzielnie wybrał dla siebie najlepszą drogę. Ale też nie dla każdego jest ona oczywista, nie każdy umie takiej siły w sobie się dogrzebać.

Joanna Cieśla

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną