Nad wyczynem obu graczy świat się raczej nie pochyli, ale my powinniśmy, choćby z kronikarskiego obowiązku. Do tej pory jedynym Polakiem, który znalazł się w gronie stu najwyżej notowanych tenisistów, był Wojciech Fibak, a miało to miejsce w poprzedniej tenisowej epoce, kiedy grano drewnianymi rakietami za mniejsze pieniądze, a o lokalizacji turniejów przesądzała tradycja, nie zaś kaprysy naftowych szejków. Być 43 jak Kubot czy 99 jak Przysiężny to może nie brzmi zbyt dumnie, ale ranking w końcu mieści około 2 tys. nazwisk. W tej masie setka jest elitą.
Wojciech Andrzejewski, dyrektor sportowy Polskiego Związku Tenisowego, mówi, że znalezienie się w tym gronie to skryte marzenie każdego gracza. – Choć mało który się do tego przyzna, by nie zostać posądzonym o minimalizm – dodaje. Karol Stopa, komentator i znawca tenisa, uważa, że awans do czołowej setki rankingu ATP jest wydarzeniem doniosłym, bo w męskim tenisie przebić się jest niesłychanie trudno. – Konkurencja jest ostra, podyktowana przez poziom graczy i ich mnogość. Niczego nie ujmując dokonaniom Agnieszki Radwańskiej, wśród kobiet zaistnieć łatwiej. Nieprzypadkowo Chińczycy przed igrzyskami w Pekinie przeznaczyli ciężkie miliony właśnie na rozwój tenisa pań, bo chcieli szybkich efektów – twierdzi.
Ranking ATP to nie tylko goła statystyka, która daje zainteresowanym pojęcie, co który gracz w ostatnim roku zdziałał i jak wypada na tle rywali. Zajmowana lokata ściśle wiąże się z zaproszeniami na turnieje. Listy z nazwiskami uczestników zamykane są na kilka tygodni przed startem imprezy (tzw.