Nie jestem z niedźwiedziem po imieniu
Rozmowa z Tomaszem Zwijaczem Kozicą, tatrzańskim leśniczym
Joanna Podgórska: – Lubi pan Zakopane?
Tomasz Zwijacz Kozica: – To moje rodzinne miasto, ale trudno mi się pogodzić z tym, co się w nim dzisiaj dzieje. Z dzieciństwa pamiętam Antałówkę, gdzie jeździliśmy na sankach, dziś stoją tam dwa apartamentowce. Było oczko wodne, gdzie łapaliśmy traszki. Już go nie ma, jest kolejny apartamentowiec. Powstaje następny, Krzywa Wieża. Teraz mieszkam niby na wsi, w Kościelisku. Przez okno kuchni widać piękną polanę, a na niej od niedawna apartamentowce. To postępuje w zastraszającym tempie. Architektura koszmarna, przestrzeń zniszczona.
Samo miasto też straciło charakter, przykryte szyldami, neonami, reklamami i straganami z chińsko-góralską tandetą.
Niestety. W ciągu mojego życia Zakopane zmieniło się diametralnie i trudno mi powiedzieć, że je lubię. Zwłaszcza w szczycie sezonu. Ale Tatry i ich przyroda to ciągle moja wielka miłość. To częsta przypadłość w Polsce. Jest tu sporo tatromaniaków i ja do nich należę. Wybrałem studia leśne, bo w Parku Narodowym potrzeba najwięcej leśników. Najpierw byłem strażnikiem w Pięciu Stawach. Tam wielkiego intelektu nie potrzeba, tylko dobre nogi i trochę odwagi cywilnej, żeby czasem ostrzej porozmawiać z turystami. Ówczesny dyrektor Wojciech Gąsienica-Byrcyn docenił jednak moje zainteresowania naukowe i publikacje. Zaproponował mi, bym poszedł na studia doktoranckie, także leśne, bo takie było zapotrzebowanie parku. Obserwacje zwierząt, które są moją największą pasją, to pobocze moich obowiązków zawodowych.
Teraz jest pan leśniczym na Hali Gąsienicowej.
Tak. Stoi tam leśniczówka, którą wyszykował mój ojciec w czasach, gdy mnie bardziej się marzył park z huśtawkami niż narodowy. Przez pierwsze lata tam mieszkałem.