Janusz Skotarczak, który katechizuje od 1983 r., przytacza opowieść o rozbitkach żyjących na bezludnej wyspie. Pewnego dnia zauważył ich przepływający statek i wysłał łódź ratunkową. Ale zamiast ich zabrać na pokład, załoga wręczyła im plik gazet i powiedziała, że kapitan prosi, by najpierw przeczytali, co się dzieje na świecie, a potem podjęli decyzję, czy chcą zostać uratowani. Tak samo każdy, kto planuje zostać katechetą, powinien najpierw sprawdzić, co się dzieje na szkolnych lekcjach religii, by później nie marzył o ucieczce na bezludną wyspę.
A co się dzieje, najłatwiej zobaczyć na filmikach wrzucanych na YouTube, które uczniowie nagrywają komórkami podczas lekcji. Po klasie latają papiery i nadmuchane prezerwatywy. Chłopcy wrzeszczą, tańczą pod tablicą, skaczą po ławkach. Ktoś udaje atak epilepsji, ktoś wychodzi przez okno, inny próbuje poczęstować kompletnie bezradnego katechetę skrętem. To zazwyczaj gimnazjum.
Zakonnica o anielskiej twarzy natchnionym głosem cytuje św. Augustyna. Połowa klasy ma słuchawki na uszach, reszta ostentacyjnie czyta gazety. To zazwyczaj liceum.
Pan Bóg winien
Katecheci mówią czasem o lekcjach religii: droga krzyżowa, droga przez mękę, rzucanie pereł przed wieprze. Narzekają, że często w ogóle nie da się prowadzić zajęć, bo młodzież cały czas rozmawia, kompletnie niezainteresowana tematem. Pojawiły się nawet pomysły, by karnie wykluczać z religii tych najbardziej agresywnych. Uczniowie z reguły nie zachowują się w szkole najlepiej, ale katechezy dotyczy to w sposób szczególny. Z jednej strony jest nieobowiązkowa; ocena nie wpływa na promocję do następnej klasy. Można ją więc spokojnie potraktować jako czas wolny. Z drugiej – uczniowie często zapisują się na religię pod presją rodziców lub otoczenia, a to rodzi bunt, który znajduje ujście w czasie lekcji.