W zawieszeniu
Trzy lata czekania na opinię biegłych w rutynowej sprawie
Od ponad trzech lat Anna Kamińska odmienia słowo dantrolen przez wszystkie przypadki. Wcześniej nie wiedziała nawet, że coś takiego istnieje. Teraz buduje wokół niego kolejne tryby warunkowe: gdyby w Wojewódzkim Centrum Stomatologii w Warszawie mieli dantrolen, gdyby ktoś zadzwonił po dantrolen do pobliskiego szpitala, gdyby pogotowie przywiozło ze sobą dantrolen... Wtedy Michał pewnie by żył.
Z czterolatkiem nie da się w takich sytuacjach negocjować. Każda wizyta u dentysty to była histeria, krzyki, płacz i kurczowe zaciskanie ust. A próchnica rozwijała się w błyskawicznym tempie. Atakowała kolejne zęby, puchły dziąsła, tworzyły się ropnie. Zmieniali gabinety i lekarzy; jeden próbował nawet gazu rozweselającego, ale też musiał się poddać. Michałka nie da się normalnie leczyć, może trzeba spróbować narkozy – zasugerował.
– Szukaliśmy najlepszej placówki. Pytaliśmy o opinię kilku lekarzy. Wszyscy polecali Wojewódzkie Centrum Stomatologii – opowiada Anna Kamińska. – Poszliśmy je obejrzeć. Nowoczesny sprzęt, robiący profesjonalne wrażenie personel. Podczas konsultacji przekonywano nas, że to rutynowy, całkowicie bezpieczny zabieg, jakich wykonuje się tu setki. Problem w tym, że trzeba trochę poczekać, bo jest kolejka.
Jeszcze tego samego dnia dostali telefon: macie państwo szczęście, zwolniło się miejsce, zabieg będzie przeprowadzony jutro. Żadnych badań? – upewniali się. – Żadnych. Dziecko musi być na czczo. I trzeba wypełnić ankietę, że dziecko jest zdrowe i na nic nie uczulone. Podpisali.
Żadnych złych przeczuć
To był piątek, 10 sierpnia 2007 r.