Ludwig van Beethoven rankami i wieczorami zażywał długich spacerów po lesie, a żeby lżej mu się chodziło, rozbierał się przy tym do bielizny. Amerykański myśliciel Henry Thoreau pisał, że nie jest w stanie normalnie funkcjonować, jeśli nie spędzi co najmniej czterech godzin dziennie na łażeniu po łąkach i wzgórzach. Benjamin Franklin przeprowadził się z centrum Paryża pod Wersal, by móc korzystać z dużego parku do spacerów. Arthur Rimbaud pieszo przewędrował Alpy.
W dawnych czasach ludzie chodzili, bo nie było czym jeździć. Ale nawet jak już istniały samochody, autobusy i pociągi, niektórzy nie wsiadali. Gandhi nie tylko regularnie spacerował po porannych medytacjach szybkim krokiem i zawsze udawał się do pracy pieszo, ale w ogóle przemierzył prawie całe Indie na nogach. Zainicjował też 400-kilometrowy tzw. marsz solny, będący masowym protestem przeciwko obłożeniu soli podatkiem przez brytyjskie władze kolonialne.
Drogi twórcze
Kiedy Paryż był jeszcze artystyczną stolicą świata, ciągnęły doń tłumy artystów. Nędzarze przybywali pieszo. W 1904 r. w ten sposób dotarł tu z Rumunii rzeźbiarz Constantin Brancusi. Najpierw tylko marzył o poznaniu wielkiego Augusta Rodina, a później dorównał mistrzowi sławą. W 2004 r. artysta Robert Kuśmirowski szedł z Łodzi do Paryża 27 dni na wernisaż własnej wystawy w Narodowej Wyższej Szkole Sztuk Pięknych. Marsz ten urósł do rangi jednego z dzieł sztuki prezentowanych na tej ekspozycji. Tę metaforę drogi twórczej rejestrowały dwie fotografie: jedna z wymarszu, a druga z punktu dojścia. Kuśmirowski mówił później, że monotonia marszu wyjątkowo sprzyja analizie.
Reżyser filmowy Werner Herzog kręci filmy o zakręconych ludziach. Siebie też powinien sfilmować, bo sam jest niebywałym oryginałem. Słynął m.in. z pieszych wędrówek, które rozpoczął po Niemczech w wieku 14 lat.